22 cze 2021

Obowiązki chrześcijańskie a rozwodnicy?

 


Jednym z największych problemów społecznych dotykających współczesną Polskę jest bez wątpienia ogromna fala rozwodów. Według danych GUS, w 2020 r. 145 tysiącom zawartych małżeństw towarzyszyło ponad 51 tysięcy rozwodów (35,3%). Obserwując te zatrważające dane, często słusznie wskazuje się na katastrofalne skutki rozwodów dla psychiki i rozwoju dzieci pochodzących z rozbitych rodzin. W tym miejscu chciałbym jednak zwrócić uwagę na inny fatalny skutek rozwodów.

Rozmawiając z rozwodnikami zauważyć bowiem można, iż podjęcie decyzji o zerwaniu na gruncie cywilnym ich małżeństwa staje się często również tragicznym „przekroczeniem Rubikonu” w ich życiu duchowym. Nagle okazuje się wówczas, iż nawet ci z nich, który do tej pory starali się w jakimś stopniu wypełniać swoje obowiązki religijne, bardzo szybko uważają się za zupełnie od nich zwolnionych, twierdząc przy tym, że przecież ich to już nie dotyczy.

Skutki takiego myślenia są łatwe do przewidzenia. Najpierw ktoś wmówi sobie, iż nie musi już, a przynajmniej nie w takim stopniu jak dotychczas, wypełniać podstawowych obowiązków katolika (np. powstrzymywanie się od mięsa w piątki, coniedzielny udział we Mszy Św.). W ślad za tym nieuchronnie pójdzie w parze ograniczenie życia modlitewnego na co dzień. To skutkować będzie z kolei tym, iż osoba taka coraz rzadziej podnosząc myśli ku Niebu, coraz częściej spoglądać będzie na ziemię, szukając kogoś kto zapełni pustkę w jej życiu. I w ten oto sposób w wielu przypadkach, mimo początkowych deklaracji o tym, że po rozwodzie nie zwiąże się już z nikim innym, raczej po krótszym niż dłuższym czasie widzimy taką osobę u boku nowego „partnera/partnerki” lub tzw. drugiego męża czy żony.

Zastanawiające jest przy tym, co może leżeć u źródła takich postaw i tak szybkiej degradacji duchowej? Nie pomylę się chyba jeśli napiszę, iż częstokroć stoi za tym wypieranie z myśli faktu, że małżeństwo i wierność małżeńska to nie tylko i nie tyle sprawa między małżonkami, czy między małżonkami a wspólnotą Kościoła, ale przede wszystkim jest to sakramentalne zobowiązanie, które składamy przed Najwyższym Bogiem. Nasz Pan Jezus Chrystus nauczał przecież wyraźnie:
„(…) opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela! (…) Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo” (Mk 10, 7-12).

W żadnym stopniu nie jest więc tak, jak sądzą niektórzy, iż wzięcie rozwodu jest wprawdzie postępowaniem „nie po kościelnemu”, jednak jest to zwłaszcza sprawa między małżonkami, którzy mają prawo do takiej decyzji. Przeciwnie, w świetle nauki Pana Jezusa żaden małżonek nie ma prawa zerwać swojego, z natury nierozerwalnego małżeństwa, podobnie zresztą jak żaden człowiek nie ma prawa (choć ma możliwość) grzeszyć. Podobnie nie jest również tak, aby powzięcie decyzji o rozwodzie uprawniało człowieka do wyłamywania się z kolejnych obowiązków chrześcijańskich, jak gdyby odnosiły się one ludzkich relacji, obyczajów czy uczestnictwa w grupie z której mam prawo się wypisać, gdy przestaję czuć się w niej komfortowo. Skoro bowiem w ludzkich relacjach nikt nie ośmieliłby się twierdzić, iż brak posłuszeństwa woli rodziców w jednym, uprawnia dziecko do lekceważenia ich woli w innych punktach, o ileż bardziej niedorzecznym jest utrzymywanie, że będąc nieposłusznym woli Bożej w jednym aspekcie, obojętnym jest to, czy zachowam wierność swemu Stwórcy i Panu w pozostałych.

Czy jednak – mógłby zapytać ktoś, kto jest już „po rozwodzie” – starania o życie chrześcijańskie nie są dla mnie i tak bezcelowe? Wszak w wyniku różnych okoliczności życiowych znajduję się w trudnej sytuacji, nie żyję już z mężem/żoną i trudno przypuszczać, aby kiedykolwiek to się zmieniło. Cóż mam w tej sytuacji uczynić? 

Mimo skomplikowanej materii tego zagadnienia odpowiedź na tę wątpliwość wydaje się bardzo prosta: pamiętać o tym, że ciągle mam męża/żonę oraz starać się żyć w czystości i łasce Bożej. Żaden sąd ludzki nie jest w stanie bowiem rozerwać chrześcijańskiego węzła małżeńskiego, a z drugiej strony nie ma na świecie takiego błędu, którego skutkiem byłoby popadnięcie w taki grzech, którego Bóg nie odpuści temu, kto go z serca żałuje i pragnie z niego powstać.
Czy życie w takim stanie będzie życiem łatwym? Z pewnością nie. Czymże jednak są, przecież kiedyś przemijające i nierzadko będące skutkiem naszych błędów, samotność i cierpienie wobec wiecznych konsekwencji dla tych, którzy uporczywie wyłamują się spod prawa Bożego:

„Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego” (1Kor 9-10).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz