Kilka dni temu na portalu „Vademecum liturgiczne” zostały nieoficjalnie opublikowane sugestie dla biskupów diecezjalnych w sprawie wdrożenia w polskich diecezjach motu proprio „Traditionis custodes”. W dokumencie tym napisano m.in., iż „Wierni tradycyjni przodują w zachowywaniu dyscypliny kościelnej, postów, wstrzemięźliwości, modlitwach, zdrowej nauce moralnej oraz ofiarności”, a „wielu z nich należy do najlepszych wiernych, zachowujących zdrową doktrynę i będących przykładem miłości do Kościoła i liturgii”. Mimo tych słów uznania dokument ów, idąc za samym motu proprio, nie pozostawia najmniejszych złudzeń co do intencji papieża i biskupów: Msza Wszechczasów ma być z czasem zupełnie wyeliminowana z życia Kościoła, a obecny czas, w którym toleruje się jeszcze jej celebrowanie w niektórych kościołach, jest tylko okresem przejściowym „dla tych, którzy go potrzebują na powrót do Rytu Rzymskiego, promulgowanego przez świętych Pawła VI i Jana Pawła II”.
Drogami umożliwiającymi tradycyjnym katolikom odnalezienie się w posoborowej liturgii mają być z kolei skierowana do nich odpowiednia formacja eklezjalna i katecheza „na temat roli jedności w liturgii”, a także eliminowanie nadużyć z liturgii posoborowej oraz celebrowanie „liturgii wzorcowych”, które – jak można wnioskować – miałyby być substytutem dla wiernych pozbawionych autentycznej liturgii rzymskiej. Innymi słowy, pouczenie tradycyjnych wiernych o obowiązku zachowania jedności liturgicznej wokół Novus Ordo Missae (NOM) oraz o wadze posłuszeństwa nauczaniu współczesnych papieży, przy jednoczesnym zapewnieniu im Mszy Pawła VI celebrowanej zgodnie z jej rubrykami, mają sprawić, iż na dobre wybiją sobie oni z głów Mszę Św. Wszechczasów.
Należąc do grona wiernych uczęszczających wyłącznie na tradycyjną Mszę Św., czytając takie wywody nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż biskupi kompletnie nie rozumieją motywów towarzyszących wielu katolikom związanym z Mszą Wszechczasów i dystansującym się od liturgii posoborowej. Postaram się zobrazować to jednym przykładem, zaczerpniętym z sugestii dla biskupów autorstwa bp. Józefa Górzyńskiego.
Zdaniem autora wytycznych, jednym z nadużyć liturgicznych, które zniechęcają tradycyjnych wiernych do uczestnictwa w nowej Mszy, jest nadużywanie II modlitwy eucharystycznej (II ME) przy jednoczesnym pomijaniu I modlitwy eucharystycznej (I ME), czyli odpowiednika tradycyjnego Kanonu Rzymskiego. Czy jednak częstsze odmawianie odpowiednika Kanonu w niedziele kosztem wyzutej z ofiarnego charakteru tzw. „dwójki”, może zmienić krytyczną ocenę nowej Mszy i skłonić do uczestnictwa w niej?
Korzystając z powszechnie dostępnych źródeł informacji każdy z nas może poznać motywy stojące za próbą najpierw zupełnego wyrugowania, a potem udanej marginalizacji Kanonu Rzymskiego oraz okoliczności powstania „kanonu” Mszy Pawła VI, tj. II ME (pisałem również o tym na niniejszym blogu, a linki do tych tekstów umieszczam pod tym wpisem). Biorąc pod uwagę dostępne w tej mierze informacje wyraźnie widać, iż „zamachowi” na Kanon Rzymski towarzyszyła często głęboka pogarda reformatorów wobec tradycyjnej liturgii, a jedną z wiodących motywacji w tworzeniu nowych modlitw było nic innego jak ekumeniczny wymiar zmienionej liturgii, która miała odtąd nie stanowić już bariery w dialogu z protestantami.
Trzeba przy tym przyznać, iż II ME doskonale wpisała się w to „dzieło”. Jest na tyle różna od Kanonu, pozbawiona wymowy jednoznacznie katolickiej i wieloznaczna w interpretacji, iż zwłaszcza do niej można odnieść słowa, że „wyraźnie oddala się od katolickiej teologii Mszy św., sformułowanej na XX sesji Soboru Trydenckiego” (Krótka analiza krytyczna NOM). Z tego właśnie powodu jest ona często poddawana krytyce w środowiskach tradycyjnych i przedstawiana jako jeden z najbardziej jaskrawych przykładów zerwania z tradycją liturgiczną Kościoła rzymskiego, do której przylgnięcia wymaga od katolików Sobór Trydencki.
Rzeczywisty problem uczestnictwa w nowej Mszy nie leży jednak w tym, iż II ME jest odmawiana zbyt często w niedziele i święta, lecz stanowi go sam ryt Pawła VI, którego II ME jest po prostu jednym z najbardziej wybujałych owoców. Wbrew nadziejom biskupów, wielu tradycyjnych katolików nie będzie uczestniczyć w nowej Mszy nawet wówczas, gdy będzie na niej odmawiana I ME. Zdają sobie oni bowiem sprawę, iż w niczym nie zmienia to faktu, iż oparty na antropocentrycznej teologii NOM jest celowo okaleczony z elementów (modlitw, gestów, postaw) stricte katolickich, wieloznaczny i do bólu opcjonalny – jednym słowem taki, w którym każdy, katolik czy niekatolik, może znaleźć treści mniej więcej odpowiadające jego wierze. Taką liturgia katolicka jednak nigdy nie była i być nie może, gdyż prawo modlitwy musi odpowiadać prawu wiary, nie zaś być narzędziem w służbie ekumenizmu lub polem do swobodnej ekspresji różnej maści kościelnych rewolucjonistów. Uczestnictwo w nowej Mszy, nawet odprawianej pobożnie i z użyciem I ME, siłą rzeczy jest więc moim osobistym placet na zmiany liturgiczne wprowadzone po II Soborze Watykańskim. Znając ogrom destrukcji, do jakiej zmiany te doprowadziły, takowego przyzwolenia nie tylko nie chcę, ale i w sumieniu nie mogę jednak wyrazić.
******************
Poniżej linki do teksów z tego bloga odnoszących się do kwestii omawianych w tym poście:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz