Katolicką Mszę Świętą w rycie rzymskim często określa się mianem Mszy trydenckiej. Dla osoby mającej pewną wiedzę o rozwoju liturgii rzymskiej nazwa ta jest zrozumiałym skrótem myślowym, oznaczającym po prostu to, iż istniejący od wieków ryt rzymski został ostatecznie skodyfikowany po Soborze Trydenckim. W dzisiejszej rzeczywistości kościelnej określenie „Msza trydencka” wydaje się jednak nieco niefortunne. Może ono bowiem sugerować pewną analogię między kodyfikacją Mszału rzymskiego przez papieża św. Piusa V, a zmianą liturgii dokonaną przez Pawła VI. Ktoś pomyśli: „Po Soborze Trydenckim obowiązywała w Kościele Msza trydencka, obecnie, po II Soborze Watykańskim, obowiązuje Msza Pawła VI, po kolejnym soborze będzie zapewne jeszcze inna liturgia. Jednym słowem, każda epoka dziejów Kościoła rzymskiego ma swoją formę liturgii, a więc jej zmiana nie jest niczym dziwnym”.
Rzecz jednak w tym, iż wyobrażenie takie nie ma nic wspólnego z dziejami liturgii rzymskiej. Kościół rzymski od swego zarania posiadał tylko i wyłącznie jeden ryt Mszy Świętej. Żaden z papieży przed Pawłem VI nigdy nie ogłosił, iż z takiego czy innego powodu postanawia ogłosić dla Kościoła swoje „novus ordo Missae” w opozycji do liturgii wcześniejszej. Działanie Pawła VI, który w drastyczny sposób próbował znieść odwieczny ryt rzymski i zastąpić go zupełnie nowym, nie ma więc żadnego odpowiednika w dziejach rozwoju katolickiej liturgii (choć znajdujemy w nim wiele analogii z dziejami tworzenia liturgii protestanckich). Czy oznacza to zatem, iż od czasów Kościoła katakumbowego do posoborowej reformy liturgicznej, liturgia rzymska wyglądała zawsze w ten sam sposób? Oczywiście nie. Rzymski ryt liturgiczny na przestrzeni wieków w szczegółach ewoluował i organicznie rozwijał się, jednak zawsze był to proces stopniowy, niemal niezauważalny, nie gubiący nic z tego co należało do istoty obrzędów, a uwypuklający elementy ważne dla ochrony czci Bożej, wiary i pobożności wiernych.
Aby zdobyć lepsze wyobrażenie o tym, jak wyglądał rozwój liturgii rzymskiej i jak skrajnie różna od niego była rewolucja liturgiczna Pawła VI, prześledźmy dwa znamienne przykłady.
W roku 1570 papież św. Pius V wydając, zgodnie z postanowieniami Soboru Trydenckiego, zrewidowany Mszał Rzymski, określił m.in., że treść ostatniej modlitwy Mszy rzymskiej będzie odtąd obligatoryjnie stanowił prolog z Ewangelii wg św. Jana. Ks. J. Brinktrine opisuje jakie okoliczności doprowadziły do umieszczenia na końcu Mszy Św. tego właśnie fragmentu Ewangelii:
„Prolog Ewangelii św. Jana jest przepisany dla Mszy rzymskiej od czasów Piusa V. Jednak zwyczaj czytania go na końcu Mszy św. istniał już wcześniej. Pierwszą wiadomość o tym podaje Durandus (…). Zdaje się, że zwyczaj ten stał się bardziej powszechny dopiero w XV w. (…) W wielu diecezjach istniał zwyczaj odmawiania go podczas nabożeństwa o pogodę i zwyczaj ten, sięgający XII w., był może właściwą przyczyną, dla której Ewangelię św. Jana odmawiano od XV w. coraz powszechniej przy każdej Mszy św. Niekiedy wierni czynili nawet fundacje Mszy św. zastrzegając sobie odczytywanie tej Ewangelii przy końcu Mszy. W ten sposób Pius V tylko usankcjonował zwyczaj dawno istniejący”.
Choć decyzja Piusa V o zakończeniu Mszy Św. prologiem Ewangelii nie odnosiła się do głównej i zasadniczej części liturgii, to jednak widać wyraźnie, iż zasadzała się ona na sięgającej wiele pokoleń wstecz tradycji i w żadnym stopniu nie mogła być uważana za wprowadzenie nieznanej wcześniej nowinki liturgicznej.
Mając to w pamięci, przenieśmy się teraz w czasy 400 lat po ogłoszeniu bulli Quo primum tempore św. Piusa V aby zobaczyć, jak posoborowi nowinkarze liturgiczni dokonywali zmian nie którejś z pobocznych części liturgii, ale samego jej niezmiennego rdzenia. Kanon rzymski, bo o nim mowa, stanowi sięgający początkami czasów apostolskich, a ostatecznie ukształtowany w VI wieku wieniec modlitw i obrzędów otaczających słowa Konsekracji, o którym liturgiści katoliccy nie wahali się pisać, iż „Wśród wszystkich modlitw ułożonych przez Kościół bez wątpienia najbardziej świętą i najczcigodniejszą modlitwą jest ta, która stanowi ramy słów Chrystusa, która je poprzedza i kończy – kanon”, a Sobór Trydencki orzekł, iż „Kanon jest na tyle wolny od jakichkolwiek błędów, iż nie zawiera w sobie nic, co by nie tchnęło w najwyższym stopniu wonią świętości i pobożności, co by nie podnosiło ku Bogu ducha ofiarujących”. Ten właśnie, uznawany za nienaruszalny i święty Kanon Rzymski, choć (z pewnymi zmianami) znalazł się w Mszale Pawła VI jako jedna z opcji, to jednak został zepchnięty na zupełny margines liturgii posoborowej i jest używany niezwykle rzadko. Nowym „kanonem” liturgii posoborowej stała się za to II modlitwa eucharystyczna, która m.in. dzięki swej zwięzłości odmawiana jest zdecydowanie najczęściej na Mszach w rycie Pawła VI. Podobnie jak inne nowe modlitwy eucharystyczne, jest ona tekstem zredagowanym w czasie zmian liturgicznych i nie mającym zakorzenienia w liturgii rzymskiej. Na tle pozostałych modlitw eucharystycznych wyróżnia ją za to jedno: zupełny brak odniesienia do Mszy Świętej jako ofiary przebłagalnej, dzięki czemu została przyjęta również przez niektóre wspólnoty protestanckie.
Zobaczmy więc w jakich okolicznościach doszło do wykreowania w nowej liturgii modlitwy, która – jak się okazało – wkrótce stała się jej znakiem rozpoznawczym, oddając głos księdzu L. Bouyer, odpowiedzialnemu za jej zredagowanie:
„Dom Botte oraz ja otrzymaliśmy polecenie, aby sklecić w jedną całość elementy, co do których starożytnego pochodzenia nie było wątpliwości – do ranka następnego dnia! Szczęśliwie odkryłem w pewnym tekście ułożonym, jeśli nie przez samego Hipolita, to na pewno w jego stylu, ładną formułę o Duchu Świętym, która mogłaby stanowić przejście od Vere Sanctus do krótkiej epiklezy. Dom Botte ze swej strony ułożył modlitwę wstawienniczą godną bardziej A la maniere de… Paula Reboux niż jego własnej erudycji. Do dzisiaj, za każdym razem, kiedy czytam tę nieprawdopodobną kompozycję, przed oczyma staje mi obraz tarasu kawiarni na Zatybrzu, gdzie musieliśmy nadać ostateczny kształt naszemu dziełu, aby móc pojawić się zanim na czas przy Spiżowej Bramie i oddać [go] naszym <przełożonym>!” (cytat za Y. Chiron, „Annibale Bugnini i rewolucja liturgiczna”).
W ten oto sposób „duch Soboru” sprawił, iż w kilka godzin, w kawiarnianej atmosferze, „na kolanie” sklecono modlitwę, której zapewne nie powstydziłoby się wielu z XVI-wiecznych protestanckich „reformatorów” Kościoła…
Jak sądzę, dwa przytoczone wyżej przykłady dostatecznie jasno ukazują różnicę między naturalnym rozwojem liturgii a jej rewolucyjną zmianą. Prawdziwy rozwój liturgii zawsze odbywał się w wielkiej pokorze wobec Tradycji i nigdy nie polegał na gwałtownym narzucaniu Kościołowi prywatnych wizji takiej czy innej osoby. Rewolucję liturgiczną, jak zresztą każdą inną, cechują za to buta i arogancja, które nie wahają się szargać świętości i uważać swój własny pogląd za więcej wart od praktyk uświęconych nie tylko wielowiekową pobożnością, ale przede wszystkim Tradycją Kościoła. Czy wobec tego możemy mieć jeszcze złudzenia, że Paweł VI reformował liturgię analogicznie jak robił to choćby św. Pius V, a wprowadzony przez niego ryt jest autentycznym wyrazem rozwoju liturgii rzymskiej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz