22 wrz 2021

Suche dni. Zapomniana tradycja czy katolicki obowiązek?

 


Dziś oraz w najbliższe piątek i sobotę Kościół katolicki w swej tradycyjnej liturgii obchodzi  tzw. Suche Dni wrześniowe. Z racji tego, iż rewolucja liturgiczna Pawła VI doprowadziła do wyrzucenia z kalendarza liturgicznego również tych obchodów, pozbawiając ogół katolików wiedzy o nich oraz dóbr płynących z ich celebrowania, warto przypominać czym są Suche Dni i dlaczego powinniśmy je praktykować.

Na Quator tempora, czyli Suche Dni, zwane również w Polsce Dniami Kwartalnymi, składa się w sumie dwanaście dni w ciągu roku, podzielonych po trzy na każdą z pór roku. Suche Dni, będące dla katolików czasem postu i modlitwy, obchodzone są każdorazowo w środę, piątek i sobotę. Suche Dni wiosenne mają miejsce po I niedzieli Wielkiego Postu, letnie –  po uroczystości Zesłania Ducha Św., jesienne – po III niedzieli września (przed zmianą kalendarza liturgicznego przez Jana XXIII miały miejsce po święcie Podwyższenia Krzyża Św.), zaś zimowe po III niedzieli Adwentu.

Z nastaniem nowej pory roku Kościół święty każdorazowo obchodząc Suche Dni, nie tylko oddaje cześć należną Bogu, ale również poucza swych wiernych o ciągłej potrzebie odnoszenia wszystkich swych spraw do Stwórcy i pobudza do życia w świadomości pełnej zależności od Boga. Celebracji Suchych Dni towarzyszy bowiem kilka głównych celów i intencji. Po pierwsze, Kościół pragnie w nich przebłagiwać dobrego Boga za grzechy popełnione przez Jego dzieci w ostatnim czasie. Po wtóre, chce podziękować Bogu za otrzymane w tym czasie łaski i dobrodziejstwa, zarówno duchowe, jak i doczesne (np. w Suchych Dniach jesiennych dziękując za zbiory). W tych dniach Kościół w szczególny sposób prosi również Boga o pomyślność w kolejnej części roku oraz zanosi  błagania o nowe, liczne i święte powołania kapłańskie.

Kierowany tymi intencjami Kościół wskazuje swoim wiernym na czas Suchych Dni dwa zasadnicze środki, poprzez które mogą oni osobiście włączyć się w obchody Dni Kwartalnych: modlitwę oraz post. Zgodnie z tradycyjną praktyką katolicy są w tych dniach zobowiązani do zachowania postu ścisłego, a więc wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych oraz ograniczenia ilości spożywanych pokarmów do jednego pełnego posiłku i dwóch skromnych rano i wieczorem.

Warto przy tym pamiętać, iż Suche Dni należą do jednych z najstarszych w Kościele rzymskim cyklicznych obchodów liturgicznych. Ich historia sięga tak daleko ku początkom Kościoła, iż nie sposób podać czasu ich ustanowienia, zaś piszący o nich w V w. papież św. Leon Wielki stwierdza nawet, iż post Suchych Dni pochodni z podania apostolskiego. Wywodząca się z Rzymu tradycja Suchych Dni w ciągu wieków została zaprowadzona w poszczególnych krajach chrześcijańskiego Zachodu (np. Anglia VI/VII w., Niemcy IX w.), aby w końcu zostać usankcjonowana w całym Kościele łacińskim. Początkowo nie było ustalonej jednolitej daty obchodzenia Suchych Dni.  Dopiero w XI w. papieże określili obowiązujące z grubsza po dziś dzień terminy Dni Kwartalnych. Wypada w tym miejscu również zaznaczyć, iż bardzo dużą rolę w kształtowaniu się liturgii Suchych Dni odegrała decyzja papieża św. Gelazego (zm. 496 r.) o wyznaczeniu sobót Suchych Dni (obok soboty przed niedzielą białą i Wielkiej Soboty) jako terminów udzielania święceń kapłańskich. Stąd w niektórych krajach przyjęła się ludowa nazwa Suchych Dni jako „postu święceniowego”.

Kolorem szat liturgicznych Suchych Dni jest fiolet. Charakterystyczną cechą Mszy Świętych odprawianych w ich czasie jest również to, iż środy Suchych Dni posiadają nie jedną (jak to zazwyczaj ma miejsce), lecz dwie, natomiast soboty Suchych Dni aż pięć lub sześć lekcji. Ta ostatnia praktyka jest pozostałością po całonocnych czuwaniach, które w związku z udzielaniem święceń kapłańskich praktykowano dawniej w soboty Suchych Dni.

Zgodnie z obecnie obowiązującym prawem kanonicznym zachowywanie postu Suchych Dni nie jest obowiązkowe, podobnie zresztą jak prawie wszystkich innych tradycyjnych dni postnych. Czy jednak znając cel obchodzenia przez Kościół tego czasu oraz wiedząc o tym, iż praktykę tę zachowywały od starożytności wszystkie pokolenia katolików, możemy wymówić się spod tego chwalebnego obowiązku? Wszak nie grzeszymy mniej od naszych poprzedników i mamy za co przepraszać Boga. Podobnie jak oni powinniśmy również dziękować Bogu za wszystkie otrzymane od Niego dobrodziejstwa, a biorąc pod uwagę obecny ogromny kryzys w Kościele, tym usilniej mamy obowiązek błagać Boga o nowe i święte powołania do służby Bożej.  

12 wrz 2021

Czego nie rozumieją Biskupi? Refleksje wokół wytycznych ws. wdrożenia „Traditionis custodes”

 


Kilka dni temu na portalu „Vademecum liturgiczne” zostały nieoficjalnie opublikowane sugestie dla biskupów diecezjalnych w sprawie wdrożenia w polskich diecezjach motu proprio „Traditionis custodes”. W dokumencie tym napisano m.in., iż „Wierni tradycyjni przodują w zachowywaniu dyscypliny kościelnej, postów, wstrzemięźliwości, modlitwach, zdrowej nauce moralnej oraz ofiarności”, a „wielu z nich należy do najlepszych wiernych, zachowujących zdrową doktrynę i będących przykładem miłości do Kościoła i liturgii”. Mimo tych słów uznania dokument ów, idąc za samym motu proprio, nie pozostawia najmniejszych złudzeń co do intencji papieża i biskupów: Msza Wszechczasów ma być z czasem zupełnie wyeliminowana z życia Kościoła, a obecny czas, w którym toleruje się jeszcze jej celebrowanie w niektórych kościołach, jest tylko okresem przejściowym „dla tych, którzy go potrzebują na powrót do Rytu Rzymskiego, promulgowanego przez świętych Pawła VI i Jana Pawła II”.

Drogami umożliwiającymi tradycyjnym katolikom odnalezienie się w posoborowej liturgii mają być z kolei skierowana do nich odpowiednia formacja eklezjalna i katecheza „na temat roli jedności w liturgii”, a także eliminowanie nadużyć z liturgii posoborowej oraz celebrowanie „liturgii wzorcowych”, które – jak można wnioskować – miałyby być substytutem dla wiernych pozbawionych autentycznej liturgii rzymskiej. Innymi słowy, pouczenie tradycyjnych wiernych o obowiązku zachowania jedności liturgicznej wokół Novus Ordo Missae (NOM) oraz o wadze posłuszeństwa nauczaniu współczesnych papieży, przy jednoczesnym zapewnieniu im Mszy Pawła VI celebrowanej zgodnie z jej rubrykami, mają sprawić, iż na dobre wybiją sobie oni z głów Mszę Św. Wszechczasów.

Należąc do grona wiernych uczęszczających wyłącznie na tradycyjną Mszę Św., czytając takie wywody nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż biskupi kompletnie nie rozumieją motywów towarzyszących wielu katolikom związanym z Mszą Wszechczasów i dystansującym się od liturgii posoborowej. Postaram się zobrazować to jednym przykładem, zaczerpniętym z sugestii dla biskupów autorstwa bp. Józefa Górzyńskiego.

Zdaniem autora wytycznych, jednym z nadużyć liturgicznych, które zniechęcają tradycyjnych wiernych do uczestnictwa w nowej Mszy, jest nadużywanie II modlitwy eucharystycznej (II ME) przy jednoczesnym pomijaniu I modlitwy eucharystycznej (I ME), czyli odpowiednika tradycyjnego Kanonu Rzymskiego. Czy jednak częstsze odmawianie odpowiednika Kanonu w niedziele kosztem wyzutej z ofiarnego charakteru tzw. „dwójki”, może zmienić krytyczną ocenę nowej Mszy i skłonić do uczestnictwa w niej? 

Korzystając z powszechnie dostępnych źródeł informacji każdy z nas może poznać motywy stojące za próbą najpierw zupełnego wyrugowania, a potem udanej marginalizacji Kanonu Rzymskiego oraz okoliczności powstania „kanonu” Mszy Pawła VI, tj. II ME (pisałem również o tym na niniejszym blogu, a linki do tych tekstów umieszczam pod tym wpisem). Biorąc pod uwagę dostępne w tej mierze informacje wyraźnie widać, iż „zamachowi” na Kanon Rzymski towarzyszyła często głęboka pogarda reformatorów wobec tradycyjnej liturgii, a jedną z wiodących motywacji w tworzeniu nowych modlitw było nic innego jak ekumeniczny wymiar zmienionej liturgii, która miała odtąd nie stanowić już bariery w dialogu z protestantami.

Trzeba przy tym przyznać, iż II ME doskonale wpisała się w to „dzieło”. Jest na tyle różna od Kanonu, pozbawiona wymowy jednoznacznie katolickiej i wieloznaczna w interpretacji, iż zwłaszcza do niej można odnieść słowa, że „wyraźnie oddala się od katolickiej teologii Mszy św., sformułowanej na XX sesji Soboru Trydenckiego” (Krótka analiza krytyczna NOM). Z tego właśnie powodu jest ona często poddawana krytyce w środowiskach tradycyjnych i przedstawiana jako jeden z najbardziej jaskrawych przykładów zerwania z tradycją liturgiczną Kościoła rzymskiego, do której przylgnięcia wymaga od katolików Sobór Trydencki.

Rzeczywisty problem uczestnictwa w nowej Mszy nie leży jednak w tym, iż II ME jest odmawiana zbyt często w niedziele i święta, lecz stanowi go sam ryt Pawła VI, którego II ME jest po prostu jednym z najbardziej wybujałych owoców. Wbrew nadziejom biskupów, wielu tradycyjnych katolików nie będzie uczestniczyć w nowej Mszy nawet wówczas, gdy będzie na niej odmawiana I ME. Zdają sobie oni bowiem sprawę, iż w niczym nie zmienia to faktu, iż oparty na antropocentrycznej teologii NOM jest celowo okaleczony z elementów (modlitw, gestów, postaw) stricte katolickich, wieloznaczny i do bólu opcjonalny – jednym słowem taki, w którym każdy, katolik czy niekatolik, może znaleźć treści mniej więcej odpowiadające jego wierze. Taką liturgia katolicka jednak nigdy nie była i być nie może, gdyż prawo modlitwy musi odpowiadać prawu wiary, nie zaś być narzędziem w służbie ekumenizmu lub polem do swobodnej ekspresji różnej maści kościelnych rewolucjonistów. Uczestnictwo w nowej Mszy, nawet odprawianej pobożnie i z użyciem I ME, siłą rzeczy jest więc moim osobistym placet na zmiany liturgiczne wprowadzone po II Soborze Watykańskim. Znając ogrom destrukcji, do jakiej zmiany te doprowadziły, takowego przyzwolenia nie tylko nie chcę, ale i w sumieniu nie mogę jednak wyrazić.


******************
Poniżej linki do teksów z tego bloga odnoszących się do kwestii omawianych w tym poście:




Novus Ordo Missae. Rozwój liturgii czy rewolucja liturgiczna?

 



Katolicką Mszę Świętą w rycie rzymskim często określa się mianem Mszy trydenckiej. Dla osoby mającej pewną wiedzę o rozwoju liturgii rzymskiej nazwa ta jest zrozumiałym skrótem myślowym, oznaczającym po prostu to, iż istniejący od wieków ryt rzymski został ostatecznie skodyfikowany po Soborze Trydenckim. W dzisiejszej rzeczywistości kościelnej określenie „Msza trydencka” wydaje się jednak nieco niefortunne. Może ono bowiem sugerować pewną analogię między kodyfikacją Mszału rzymskiego przez papieża św. Piusa V, a zmianą liturgii dokonaną przez Pawła VI. Ktoś pomyśli: „Po Soborze Trydenckim obowiązywała w Kościele Msza trydencka, obecnie, po II Soborze Watykańskim, obowiązuje Msza Pawła VI, po kolejnym soborze będzie zapewne jeszcze inna liturgia. Jednym słowem, każda epoka dziejów Kościoła rzymskiego ma swoją formę liturgii, a więc jej zmiana nie jest niczym dziwnym”.

Rzecz jednak w tym, iż wyobrażenie takie nie ma nic wspólnego z dziejami liturgii rzymskiej. Kościół rzymski od swego zarania posiadał tylko i wyłącznie jeden ryt Mszy Świętej. Żaden z papieży przed Pawłem VI nigdy nie ogłosił, iż z takiego czy innego powodu postanawia ogłosić dla Kościoła swoje „novus ordo Missae” w opozycji do liturgii wcześniejszej. Działanie Pawła VI, który w drastyczny sposób próbował znieść odwieczny ryt rzymski i zastąpić go zupełnie nowym, nie ma więc żadnego odpowiednika w dziejach rozwoju katolickiej liturgii (choć znajdujemy w nim wiele analogii z dziejami tworzenia liturgii protestanckich). Czy oznacza to zatem, iż od czasów Kościoła katakumbowego do posoborowej reformy liturgicznej, liturgia rzymska wyglądała zawsze w ten sam sposób? Oczywiście nie. Rzymski ryt liturgiczny na przestrzeni wieków w szczegółach ewoluował i organicznie rozwijał się, jednak zawsze był to proces stopniowy, niemal niezauważalny, nie gubiący nic z tego co należało do istoty obrzędów, a uwypuklający elementy ważne dla ochrony czci Bożej, wiary i pobożności wiernych.

Aby zdobyć lepsze wyobrażenie o tym, jak wyglądał rozwój liturgii rzymskiej i jak skrajnie różna od niego była rewolucja liturgiczna Pawła VI, prześledźmy dwa znamienne przykłady.

W roku 1570 papież św. Pius V wydając, zgodnie z postanowieniami Soboru Trydenckiego, zrewidowany Mszał Rzymski, określił m.in., że treść ostatniej modlitwy Mszy rzymskiej będzie odtąd obligatoryjnie stanowił prolog z Ewangelii wg św. Jana. Ks. J. Brinktrine opisuje jakie okoliczności doprowadziły do umieszczenia na końcu Mszy Św. tego właśnie fragmentu Ewangelii:

„Prolog Ewangelii św. Jana jest przepisany dla Mszy rzymskiej od czasów Piusa V. Jednak zwyczaj czytania go na końcu Mszy św. istniał już wcześniej. Pierwszą wiadomość o tym podaje Durandus (…). Zdaje się, że zwyczaj ten stał się bardziej powszechny  dopiero w XV w. (…) W wielu diecezjach istniał zwyczaj odmawiania go podczas nabożeństwa o pogodę i zwyczaj ten, sięgający XII w., był może właściwą przyczyną, dla której Ewangelię św. Jana odmawiano od XV w. coraz powszechniej przy każdej Mszy św. Niekiedy wierni czynili nawet fundacje Mszy św. zastrzegając sobie odczytywanie tej Ewangelii przy końcu Mszy. W ten sposób Pius V tylko usankcjonował zwyczaj dawno istniejący”.

Choć decyzja Piusa V o zakończeniu Mszy Św. prologiem Ewangelii nie odnosiła się do głównej i zasadniczej części liturgii, to jednak widać wyraźnie, iż zasadzała się ona na sięgającej wiele pokoleń wstecz tradycji i w żadnym stopniu nie mogła być uważana za wprowadzenie nieznanej wcześniej nowinki liturgicznej.

Mając to w pamięci, przenieśmy się teraz w czasy 400 lat po ogłoszeniu bulli Quo primum tempore św. Piusa V aby zobaczyć, jak posoborowi nowinkarze liturgiczni dokonywali zmian nie którejś z pobocznych części liturgii, ale samego jej niezmiennego rdzenia. Kanon rzymski, bo o nim mowa, stanowi sięgający początkami czasów apostolskich, a ostatecznie ukształtowany w VI wieku wieniec modlitw i obrzędów otaczających słowa Konsekracji, o którym liturgiści katoliccy nie wahali się pisać, iż „Wśród wszystkich modlitw ułożonych przez Kościół bez wątpienia najbardziej świętą i najczcigodniejszą modlitwą jest ta, która stanowi ramy słów Chrystusa, która je poprzedza i kończy – kanon”, a Sobór Trydencki orzekł, iż „Kanon jest na tyle wolny od jakichkolwiek błędów, iż nie zawiera w sobie nic, co by nie tchnęło w najwyższym stopniu wonią świętości i pobożności, co by nie podnosiło ku Bogu ducha ofiarujących”. Ten właśnie, uznawany za nienaruszalny i święty Kanon Rzymski, choć (z pewnymi zmianami) znalazł się w Mszale Pawła VI jako jedna z opcji, to jednak został zepchnięty na zupełny margines liturgii posoborowej i jest używany niezwykle rzadko. Nowym „kanonem” liturgii posoborowej stała się za to II modlitwa eucharystyczna, która m.in. dzięki swej zwięzłości odmawiana jest zdecydowanie najczęściej na Mszach w rycie Pawła VI. Podobnie jak inne nowe modlitwy eucharystyczne, jest ona tekstem zredagowanym w czasie zmian liturgicznych i nie mającym zakorzenienia w liturgii rzymskiej. Na tle pozostałych modlitw eucharystycznych wyróżnia ją za to jedno: zupełny brak odniesienia do Mszy Świętej jako ofiary przebłagalnej, dzięki czemu została przyjęta również przez niektóre wspólnoty protestanckie. 

Zobaczmy więc w jakich okolicznościach doszło do wykreowania w nowej liturgii modlitwy, która – jak się okazało – wkrótce stała się jej znakiem rozpoznawczym, oddając głos księdzu L. Bouyer, odpowiedzialnemu za jej zredagowanie:

„Dom Botte oraz ja otrzymaliśmy polecenie, aby sklecić w jedną całość elementy, co do których starożytnego pochodzenia nie było wątpliwości – do ranka następnego dnia! Szczęśliwie odkryłem w pewnym tekście ułożonym, jeśli nie przez samego Hipolita, to na pewno w jego stylu, ładną formułę o Duchu Świętym, która mogłaby stanowić przejście od Vere Sanctus do krótkiej epiklezy. Dom Botte ze swej strony ułożył modlitwę wstawienniczą godną bardziej A la maniere de… Paula Reboux niż jego własnej erudycji. Do dzisiaj, za każdym razem, kiedy czytam tę nieprawdopodobną kompozycję, przed oczyma staje mi obraz tarasu kawiarni na Zatybrzu, gdzie musieliśmy nadać ostateczny kształt naszemu dziełu, aby móc pojawić się zanim na czas przy Spiżowej Bramie i oddać [go] naszym <przełożonym>!” (cytat za Y. Chiron, „Annibale Bugnini i rewolucja liturgiczna”).

W ten oto sposób „duch Soboru” sprawił, iż w kilka godzin, w kawiarnianej atmosferze, „na kolanie” sklecono modlitwę, której zapewne nie powstydziłoby się wielu z XVI-wiecznych protestanckich „reformatorów” Kościoła…

Jak sądzę, dwa przytoczone wyżej przykłady dostatecznie jasno ukazują różnicę między naturalnym rozwojem liturgii a jej rewolucyjną zmianą. Prawdziwy rozwój liturgii zawsze odbywał się w wielkiej pokorze wobec Tradycji i nigdy nie polegał na gwałtownym narzucaniu Kościołowi prywatnych wizji takiej czy innej osoby. Rewolucję liturgiczną, jak zresztą każdą inną, cechują za to buta i arogancja, które nie wahają się szargać świętości i uważać swój własny pogląd za więcej wart od praktyk uświęconych nie tylko wielowiekową pobożnością, ale przede wszystkim Tradycją Kościoła. Czy wobec tego możemy mieć jeszcze złudzenia, że Paweł VI reformował liturgię analogicznie jak robił to choćby św. Pius V, a wprowadzony przez niego ryt jest autentycznym wyrazem rozwoju liturgii rzymskiej?