25 gru 2023

Katolik wobec Novus Ordo Missae. #2 Czy posłuszeństwo wyklucza sprzeciw?

 


Pierwszą kwestią, przed którą staje katolik zaczynający uświadamiać sobie wątpliwości związane z nowym rytem Mszy, jest odpowiedź na pytanie, w jaki sposób pogodzić je z posłuszeństwem Kościołowi. Każdy katolik jest przecież zobowiązany do posłuszeństwa pasterzom Kościoła. Nowa Msza została zaś ustanowiona przez papieża i przyjęta przez ogół biskupów. Nie jest więc błahym pytanie, na jakiej podstawie wierni mieliby kwestionować czy odrzuc ryt Pawła VI, aby nie stanowiło to jednocześnie wyrazu buntu wobec Kościoła katolickiego?

Odpowiadając należy przyjąć, że istotnie, w czasach gdy Kościół nie jest ogarnięty kryzysem tak powszechnym i obejmującym tak wiele dziedzin jak obecnie, sprzeciwianie się prawowitym pasterzom w sprawach tak istotnych jak życie liturgiczne Kościoła, byłoby czymś niedopuszczalnym. Jest przecież sprawą zupełnie jasną, że katolik jest zobowiązany do posłuszeństwa Kościołowi nie tylko w zakresie zdefiniowanych prawd wiary (dogmatów), ale również w odniesieniu do nieposiadających takiego charakteru aktów nauczania i rządzenia: „O ile mamy do czynienia tylko z drugim sposobem nauczania, nie posiadamy jeszcze pełnej rękojmi nieomylności prawdy tak podanej, dlatego też nie możemy co do niej obudzić właściwego aktu wiary. Mimo to obowiązani jesteśmy w tym wypadku do wewnętrznego i zewnętrznego posłuszeństwa. Byłoby to przeciwne czci i poszanowaniu, jakie winniśmy ustanowionej przez Boga powadze, jeślibyśmy chcieli przyjąć i uznać tylko te orzeczenia bezwzględnie nieomylne”1. Autor cytowanego zdania powołuje się przy tym m.in. na papieża Piusa IX, który w uważanej przez niektórych teologów za nieomylną encyklice Quanta cura, pisał: „Nie możemy ponadto pominąć milczeniem zuchwałości tych, co nie chcąc znieść zdrowej nauki utrzymują, że <można bez narażania się na grzech i bez szkody dla wyznania katolickiego odmówić zgody i posłuszeństwa tym wyrokom i postanowieniom Stolicy Apostolskiej, których przedmiot, według orzeczenia, odnosi się do dobra powszechnego Kościoła i do jego praw oraz nauki, byleby tylko nie naruszało to dogmatów wiary i zasad moralności>”2. W obliczu tych, tak stanowczych słów papieża, które są przecież tylko wyjątkiem z wielu dokumentów Magisterium, podkreślających wagę posłuszeństwa w Kościele, na pewno nie sposób przejść obojętnie. Chcąc pozostać wiernymi katolikami nie możemy w żadnym wypadku zakwestionować tego nauczania, ani też traktować go jako mało istotnego, powołując się przy tym na trudne czasy w których żyjemy. Przeciwnie, każdy z nas powinien mieć w wielkiej czci kościelne posłuszeństwo, widząc w nim wyraz woli Bożej.

Czy więc katolikom czasów dzisiejszych nie pozostaje nic innego jak w duchu posłuszeństwa zaakceptować Vaticanum II oraz nauczanie i dyscyplinę doby posoborowej, nawet jeśli w wielu punktach jawią się im one jako trudne, a nieraz wręcz niemożliwe do pogodzenia z Tradycją Kościoła? Czy – używając przykładu – mamy przyjąć jako działanie Ducha Św. ekumenizm, w swym źródle deformujący definicję Kościoła Chrystusowego, a w dalszej fazie nie cofający się przed wyrzekaniem się nawracania innowierców? Czy kierując się posłuszeństwem mamy też uznać za prawowierne i obowiązujące pod sankcją grzechu nauczanie papieża Franciszka, który aprobuje przystępowanie do Komunii Św. rozwodników żyjących w nowych związkach? Jak nietrudno dostrzec, już choćby próbując odpowiedzieć na te dwa pytania, napotykamy nie lada problem. Z jednej strony nie sposób przecież zaprzeczyć faktom i stwierdzić, że wymienione nauczanie i dokumenty w ogóle nie miały miejsca, albo że są jedynie wypowiedziami pojedynczych hierarchów i nie uzyskały aprobaty upoważnionych do tego przedstawicieli Kościoła katolickiego. Z drugiej zaś strony nie ulega wątpliwości, że stoją one w jaskrawej sprzeczności z tradycyjnym nauczaniem Kościoła, wyrażonym czy to w Piśmie Świętym, czy też w Tradycji. Łącząc te dwa fakty nicią posłuszeństwa można by dojść do przekonania, iż wolą Bożą wobec nas jest uległość nawet wobec takiego aktualnego Magisterium, które w sprawach wiary i moralności zaprzecza i tym samym „kasuje” Magisterium z przeszłości. Przyjęcie takiego wniosku implikuje jednak uznanie za prawdziwy jednego z dwóch poglądów, niemożliwych do pogodzenia ani z wiarą, ani też ze zdrowym rozsądkiem.

Pierwszym z nich jest teoria, iż nauczanie Kościoła, nawet w sprawach wiary, może ulec zmianie. W jej myśl, skoro Kościół jest narzędziem Ducha Św. na ziemi, a człowiek nie jest w stanie poznać niezgłębionych wyroków Bożych, to nie jest niczym dziwnym sytuacja, w której będziemy musieli przyjąć aktualne nauczanie, sprzeczne z głoszonym wcześniej3. I niezależnie od tego, czy myślenie takie wynika z niewiedzy, dezorientacji, czy też – co bardziej prawdopodobne – jest ubraną w szaty posłuszeństwa maską modernizmu, to w każdym przypadku zakłada niekatolicką koncepcję wiary. Według katolickiego katechizmu wiara jest „cnotą nadprzyrodzoną, która pod natchnieniem i z pomocą łaski sprawia, że przyjmujemy za prawdę to, co Bóg objawił, a przez Kościół do wierzenia podaje; przyjmujemy zaś to za prawdę nie dlatego, żebyśmy przyrodzonym światłem rozumu przejrzeli wewnętrzną prawdziwość tych prawd, lecz przez wzgląd na powagę samego Boga, który to objawił, a który się ani mylić nie może ani w błąd wprowadzać”4. Gdyby więc było tak, iż będący Prawdą Bóg5, w którym nie ma odmiany ani cienia zmienności, jest źródłem zmiany w należącym do depozytu wiary nauczaniu Kościoła, oznaczałoby to, że albo Bóg jest sam w sobie zmienny, albo też że w pewnym momencie dziejów Kościoła nakazał ludziom wierzyć w coś, co jest fałszem. Wobec oczywistej nieprawdy takiego stwierdzenia wydaje się całkiem jasnym, iż nauczanie prawd wiary stojące w sprzeczności z Tradycją Kościoła nie może mieć za sobą autorytetu Boga.

Pogląd omówiony w poprzednim akapicie, choć znajduje swoich zwolenników, to jednak nie jest chyba dominującym wśród osób, które ze względu na posłuszeństwo uznają za konieczne uznanie nowinek Vaticanum II i czasów posoborowych. Dużo częściej, przynajmniej w Polsce, spotykamy się za to z opinią, iż katolik powinien podporządkować się w sumieniu takiemu nauczaniu, ponieważ każdy z osoba wierny nie jest w stanie, ze względu na brak odpowiedniej wiedzy, a przede wszystkim upoważnienia, do osądzania tego co jest, a co nie jest zgodne z Tradycją, a więc o tym, co należy do naszej wiary. Zwolennicy takiego stanowiska stwierdzą, że choćby na pozór wydawało się nam, że dane nauczanie jest sprzeczne z Tradycją Kościoła, to wrażenie takie wynika albo z naszej niewiedzy, albo też z błędnej interpretacji poszczególnych dokumentów. Co gorliwsi będą więc próbować w każdym wątpliwym przypadku stosować „hermeneutykę ciągłości”, reszta natomiast stwierdzi zapewne, że zamiast wgłębiać się w takie sprawy, lepiej być posłusznym pasterzom, do których należy przecież władza nauczania w Kościele.

Próbując odpowiedzieć na tak postawioną kwestię należy stwierdzić, iż nie podlega dyskusji, iż władza nauczania w Kościele należy do papieża i biskupów i to do nich należy „prawo i obowiązek strzeżenia, wykładania, obrony i głoszenia nauki Jezusa Chrystusa wszystkiemu stworzeniu”6. Nie sposób jednak zgodzić się przy tym, iż uformowany katolik z pomocą łaski Bożej nie jest w stanie poznać, opierając się na nauczaniu Kościoła i zasadach zdrowego myślenia, co należy do jego wiary oraz odróżnić doktryny fałszywe od prawdziwych. Przyjęcie przeciwnego stanowiska oznaczałoby w praktyce stwierdzenie, iż wiara nie jest aktem intelektu i sprowadzałoby ją do samego posłuszeństwa, czyniąc wszelkie pewne poznanie rozumowe w dziedzinie wiary niemożliwym, a więc i zbędnym. Tymczasem Pius X wyraźnie stwierdził, że „wiara nie jest ślepym uczuciem religijnym, wyłaniającym się z głębin podświadomości pod wpływem serca i pod działaniem dobrze usposobionej woli, lecz prawdziwym rozumowym uznaniem prawdy przyjętej z zewnątrz ze słuchania, mocą którego wszystko to, co powiedział, zaświadczył i objawił Bóg osobowy, Stwórca i Pan nasz, uznajemy za prawdę dla powagi Boga najbardziej prawdomównego”7. „Dzięki tej poznawalności prawdy objawionej – pisze w tym temacie ks. Jean-Michel Gleize – katolik jest w stanie zweryfikować, że wypowiedź przestawiona obecnie przez autorytet [kościelny] jest sprzeczna z wypowiedzią przedstawioną już wcześniej, i że wobec tego obecne nauczanie jest fałszywe i bezprawne8. Warto przy tym jeszcze raz uświadomić sobie, że obecne rozbieżności w nauczaniu, do których w swym rozumie i sumieniu powinien ustosunkować się katolik, dotyczą nie jakichś meandrów teologii dostępnych nielicznym, lecz dotykają prawd fundamentalnych dla nauczania Kościoła i zbawienia dusz (choćby w dwóch wymienionych już przykładach). Postawa, kiedy mogąc z łatwością zaobserwować zmiany w nauczaniu i wynikające z nich konsekwencje, jednocześnie próbuje się ich nie dostrzegać, albo nie chce się wyciągnąć z nich konsekwencji w postaci zajęcia określonej postawy, jest nie tylko poważnym zaniedbaniem obowiązku obrony wiary, ale również – używając słów Roberto de Mattei - „stanowiskiem wypaczonym pod względem psychologicznym i moralnym9. Ten właśnie autor znakomicie charakteryzuje tych katolików, dla których bezwzględne posłuszeństwo dla aktualnego papieża stoi de facto ponad zasadami wiary oraz zasadą niesprzeczności:

„Wyznawcami [tej zasady – tj. papolatrii] są zazwyczaj konserwatyści lub osoby z natury ugodowe, którzy ulegają iluzji o możliwości osiągnięcia w życiu czegokolwiek wartościowego bez konieczności walki, bez wysiłku. Regułą ich życia jest dostosowywanie się do każdej sytuacji, podkreślanie jedynie jej plusów. Zwykli są powtarzać, że wszystko jest w porządku, że nie ma potrzeby niczym się martwić. Rzeczywistość nie ma dla nich nigdy cech dramatu. Ludzie tacy nie chcą, aby życie ich przypominało dramat, zmuszałoby ich to bowiem do wzięcia na siebie odpowiedzialności, na co wcale nie mają ochoty. Ponieważ jednak życie nierzadko obfituje w różnego rodzaju dramaty, stopniowo tracą poczucie rzeczywistości, aż po całkowite od niej oderwanie. W obliczu obecnego kryzysu w Kościele ludzie o skłonnościach ugodowych instynktownie go negują. A najskuteczniejszym sposobem na uspokojenie własnego sumienia jest twierdzenie, że papież ma zawsze rację, nawet wówczas, gdy wypowiedzi jego są sprzeczne z nauczaniem jego poprzedników czy też nawet wewnętrznie niespójne. W momencie tym błąd w nieunikniony sposób przechodzi z poziomu psychologicznego na poziom doktrynalny (…)”10.

Wobec powyższego wydaje się jasnym, że nie sposób przyjąć tezy uzasadniającej posłuszeństwo modernistycznym nowinkom czy to ze względu na zmienny charakter dogmatów, czy też motywując to brakiem kompetencji i możliwości poznawczych. Rodzi się tutaj jednak pytanie, na jakiej podstawie mielibyśmy odrzucić wątpliwe nauczanie i dyscyplinę kościelną ostatnich kilkudziesięciu lat? W zasadzie odpowiedź można by sprowadzić do jednego zdania – cytatu z Listu św. Pawła do Galatów: „Ale gdybyśmy nawet my albo anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy – niech będzie przeklęty!” (Ga 1,8). Słowa te, podkreślające niezmienny charakter wiary przekazywanej przez Apostołów, dają nam również konkretną wskazówkę, w jakich okolicznościach nie możemy być posłuszni nawet najwyższym przełożonym. Teologia katolicka ujmuje to w następujący sposób: „Jest (…) rzeczą oczywistą, że nie ma obowiązku ani się godzi być posłusznym przełożonemu, który by rozkazywał coś jawnie przeciwnego prawom Bożym lub kościelnym; w tym wypadku powtórzyć by należało za św. Piotrem: „Więcej trzeba słuchać Boga, aniżeli ludzi”, to hasło wyzwolenia, które zabezpiecza chrześcijańską wolność od wszelkiej tyranii11. Odnosząc tę zasadę do urzędu papieskiego, św. Robert Bellarmin pisał: „Jak jest dozwolone sprzeciwiać się papieżowi, gdy ten napada na ciało, tak jest też dozwolone przeciwstawić się mu, gdy niepokoi dusze albo stwarza zamieszanie w państwie, a tym bardziej, jeśli działa ku zniszczeniu Kościoła. Jest dozwolone – powiadam – stawić mu opór nie wypełniając jego nakazów i przeszkadzając spełnieniu się jego woli”12.

Odnosząc te zasady do sytuacji przeciętego wiernego katolika, prof. Roberto de Mattei, przywołując zdania licznych teologów, poczynił następujące uwagi:

Międzynarodowa Komisja teologiczna stwierdziła: <Ostrzegani przez swój sensus fidei, indywidualni wierni mogą odmawiać przylgnięcia do nauczania nawet prawowitych pasterzy, jeśli nie rozpoznają w nim głosu Chrystusa, Dobrego Pasterza>. W istocie, jak przypomina św. Jan Apostoł: <a owce idą za nim [Dobrym Pasterzem], bo znają głos jego. Za obcym zaś nie idą, ale uciekają od niego, bo nie znają głosu obcych> (J 10, 4-5).

Według św. Tomasza z Akwinu, nawet jeśli wiernemu brakuje kompetencji teologicznych, może on – a nawet powinien – opierać się, na mocy sensus fidei, swemu biskupowi, gdyby ten nauczył rzeczy sprzecznych w wiarą. Jak zaznacza, w ekstremalnych przypadkach jest dozwolone, a nawet słuszne i właściwe, opieranie się publicznie także rozporządzeniu papieskiemu, podobnie jak św. Paweł opierał się publicznie św. Piotrowi:

<tak nawet Paweł, który był podwładnym Piotra, strofował go publicznie, a powodem tego było grożące zaburzenie w sprawach wiary. I tak to rozumie Glossa Augustyna do Listu do Galatów (2, 14) mówiąc: „sam Piotr dał przykład przełożonym, by w wypadku zejścia z prostej drogi nie oburzali się na upomnienia podwładnych>.

W niektórych okolicznościach sensus fidei może skłaniać wiernych do odmowy akceptacji pewnych dokumentów ogłaszanych przez władze Kościoła, a nawet do okazywania tym władzom nieposłuszeństwa. Nieposłuszeństwo jest wówczas tylko pozorne, ponieważ w tych przypadkach uprawnionego oporu zastosowanie ma ewangeliczna zasada, zgodnie z którą musimy być posłuszni raczej Bogu niż ludziom (Dz, 5, 29).

Uprawnione „nieposłuszeństwo” poleceniu, które jest samo w sobie niesprawiedliwe oraz dotyczy sfery wiary lub moralności, może nawet przybrać, w szczególnych przypadkach, formę publicznego oporu wobec papieża. Arnaldo Xavier da Silveira wykazał to jasno w swych rozprawach, przytaczając wypowiedzi świętych, doktorów Kościoła i wybitnych teologów oraz kanonistów”13.

Ustosunkowując się do przedstawionej na początku kwestii, należy więc stwierdzić, iż o ile w normalnych okolicznościach jesteśmy zobowiązani do posłuszeństwa i uległości wobec pasterzy Kościoła, o tyle w momencie, gdy nakazują oni coś sprzeciwiającego się wierze i szkodliwego dla zbawienia dusz, mamy wręcz obowiązek odmówić im posłuszeństwa. Jeśli wobec tego okazałoby się, że ryt liturgiczny wprowadzony przez Pawła VI nosi znamiona takiego nakazu i – cytując przytaczane już słowa Krótkiej analizy krytycznej – „wyraźnie oddala się od katolickiej teologii Mszy św. i nie chce już reprezentować wiary Soboru Trydenckiego”, to jako katolicy nie mamy obowiązku mu się podporządkować i uznać go za obowiązujący nas w sumieniu.

----------------------------------------

1W. Katherin, „Po co katolikowi Kościół”, s. 163

2Cytat z tekstu encykliki zawartego w: ks. M. Gaudron, „Katechizm o kryzysie w Kościele”, s. 127.

3Przykład takiego myślenia ukazuje rozmowa przełożonego generalnego FSSPX, ks. D. Pagliaraniego, z prefektem Kongregacji Nauki Wiary, kard. Luisem Ladarią Ferrerem, która odbyła się 22 XI 2018 r. W jej trakcie ks. Pagliarani wysunął argument niesprzeczności, zgodnie z którym w naszym myśleniu powinniśmy kierować się zdrowym rozsądkiem i nie można doprowadzać do sytuacji, gdzie nauczanie obecne będzie sprzeczne z nauczaniem z przeszłości. W odpowiedzi na to kardynał prefekt miał stwierdzić, iż ponad zdrowym rozsądkiem jest Duch… Za: ks. J-M Gleize, wykład pt. Zniszczenie Kościoła i państw przez fałszywe posłuszeństwo, pod adresem: https://www.youtube.com/watch?v=HIrKQBai16I&t=1888s.

4Piotr kard. Gasparri, „Katechizm katolicki”, p. 515.

5„Pan Bóg jest najprawdziwszy, to znaczy objawia nam tylko prawdę, ponieważ ani błądzić, ani nas w błąd wprowadzić nie może. Bóg jest samą prawdą, a dla stworzeń źródłem wszelkiej prawdy”. Za: ks. W. Kalinowski, ks. J. Rychlicki, „Dogmatyka katolicka”, s. 25.

6Piotr kard. Gasparri, „Katechizm katolicki”, p. 141, 143

7 Przysięga antymodernistyczna, cytat za: https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/140.

8J.M. Gleize „II Sobrór Watykański w pytaniach i odpowiedziach”, s. 222.

9R. de Mattei, „Tu es Petrus – prawdziwa lojalność i oddanie względem Stolicy Piotrowej”, w ZW nr 197, s. 131.

10Ibidem.

11A. Tanquerey, „Zarys teologii ascetycznej i mistycznej”, t. II, s.257.

12Bellarmine, „De Papa”, II, 29; cytat za „Katechizm o kryzysie w Kościele”, s. 106.

13 R. de Mattei, „Miłość do papiestwa a synowski opór wobec papieża w historii Kościoła”, s. 154-155; odnośniki do cytatów w przytoczonym fragmencie pominąłem.


Katolik wobec Novus Ordo Missae. #1 Wstęp

 


W jednym z najważniejszych tekstów krytycznych wobec reformy liturgicznej papieża Pawła VI, tj. „Krótkiej analizie krytycznej Novus Ordo Missae”, jej sygnatariusze kardynałowie Ottaviani i Bacci stwierdzili: „Jest rzeczą oczywistą, że Novus Ordo nie chce już reprezentować wiary Soboru Trydenckiego. Jednak z tą właśnie wiarą katolickie sumienie związane jest na zawsze. Promulgowanie nowego Ordo stawia zatem prawdziwych katolików wobec tragicznej konieczności wyboru”1. Słowa te, podobnie zresztą jak cała analiza, mimo upływu ponad pięćdziesięciu lat od ich napisania, nie straciły nic ze swej aktualności. Można nawet zauważyć, iż z biegiem lat zaczynają one odnosić się do sytuacji coraz większej grupy katolików, którzy odkrywając tradycyjną liturgię i doktrynę, w pewnym momencie stają przed koniecznością określenia swojego stosunku wobec nowego rytu Mszy św. Nietrudno przy tym domyśleć się dlaczego oznacza to dla nich – jak pisali kardynałowie – „tragiczną konieczność”. Naprawdę tragiczną jest bowiem sytuacja, w której znając charakter zmian, które nastąpiły w Kościele od czasów Vaticanum II i pragnąc pozostać wiernym Tradycji katolickiej, chcąc nie chcąc stawiamy się w opozycji do praktycznie całej hierarchii katolickiej z papieżem na czele. Określenie swojej postawy wobec nowej Mszy – zdaniem kardynałów – jest jednak dla katolika wyborem nie tylko tragicznym, ale i koniecznym. Skoro zgodzimy się z konkluzją „Krótkiej analizy krytycznej NOM”, iż „Novus Ordo Missae (...) wyraźnie oddala się od katolickiej teologii Mszy św., a więc przyznamy, że w sensie teologicznym nowy ryt nie jest dobry, to poważnie traktując swoją wiarę musimy wyciągnąć z tego faktu wnioski rzutujące na praktykę naszego życia.

O tym jakie to będą wnioski decyduje w poszczególnych przypadkach z pewnością bardzo wiele czynników, jak choćby posiadana wiedza, otoczenie w którym żyjemy, czy styczność z takimi a nie innymi kapłanami. Nie zmienia to faktu, iż z pewnością istnieją obiektywne zasady, którymi kierując się można w prawidłowy sposób określić swój stosunek do uczestnictwa w nowych obrzędach. Tragizm czasów w których żyjemy stawia jednak katolików pragnących pozostawać wiernymi swej wierze w całej jej pełni w obliczu wielkiej trudności. Otóż pozbawieni są oni pewnej opoki, którą w sprawach wiary powinna być dla nich hierarchia kościelna. Ta, choć – jak jestem przekonany – istnieje i może w całej pełni wykonywać powierzone sobie zadania, to niestety poprzez uleganie modernistycznym doktrynom, nie może być aktualnie dla katolika wyrocznią w sprawach odnoszących się do współczesnego kryzysu w Kościele, którego korzeniem jest właśnie modernizm.

Czy więc oznacza to, iż pozostajemy sami w obliczu powszechnego kryzysu w Kościele i musimy samodzielnie znajdować odpowiedź na wynikające z niego pytania? Zapewne tak właśnie byłoby, gdyby nauka katolicka stanowiła tylko ludzką mądrość, która wraz z biegiem ludzkich myśli może się zmieniać i jest niezależna od nauczania z przeszłości. Szczęśliwie boski Założyciel Kościoła, sam w sobie niezmienny, ustanowił urząd nauczycielski Kościoła, który od wieków wiernie przekazując naukę otrzymaną od Chrystusa, cieszy się przywilejem nieomylności. Dzięki temu mamy pewność, iż należąca do depozytu wiary i uświęcona Tradycją nauka i praktyka Kościoła musi być punktem odniesienia dla każdego katolika, od zwykłego świeckiego po samego papieża. Również w obecnych czasach to zwłaszcza tradycyjne Magisterium Kościoła jest podstawową pomocą dla każdego katolika w odróżnieniu doktryn błędnych od prawdziwych. Z całą pewnością jest to kryterium niezawodne i pewne. Nie należy przy tym jednak zapominać, iż to nie osoby świeckie, lecz hierarchia kościelna posiada obowiązek przekazywania depozytu wiary i potrzebne do jego wypełnienia łaski. Do kogo więc, rozpoznając ogromny kryzys wiary w Kościele, pozostaje nam zwrócić się z prośbą o pomoc, skoro – używając słów Pawła VI – „dym szatana przeniknął do Kościoła”. Moja odpowiedź jest jedna: do tych biskupów i kapłanów, którzy mimo ogromnych przeciwności pozostali wierni Tradycji Kościoła. Uważam przy tym, że niebezpiecznym błędem jest szukanie odpowiedzi na pytania, które w sercu katolika rodzi obecny kryzys, z jednej strony opierając się na swych własnych teoriach czy odczuciach (czyniąc tym samym z siebie samego najwyższy autorytet), z drugiej dając w tym posłuch posoborowej hierarchii, która jeśli nawet nieraz próbuje leczyć skutki kryzysu, to nie dostrzega (lub, co gorsze, być może nie chce dostrzegać) jego źródeł.

Chciałem przy tym wyraźnie podkreślić, iż wyrażone przeze mnie w tym tekście refleksje nie są efektem moich własnych analiz i odkryć. Jest to w istocie praca odtwórcza, opierająca się na lekturze dokumentów i opracowań dotyczących poruszanego przeze mnie tematu. To, co jest w tym mojego, to zwłaszcza zebranie pewnych istotnych z mojego punktu widzenia faktów, które przynajmniej dla mnie stanowią odpowiedź na pytania mogące się zrodzić w związku z posoborową liturgią. Dalsze refleksje, spisane w głównej mierze dla uporządkowania własnych myśli w tej tak kluczowej sprawie, jeśli miałyby być pożyteczne dla kogokolwiek innego, wymagają przyjęcia podstawowego założenia. Jest nim uznanie faktu istnienia poważnego kryzysu wiary w Kościele od czasów II Soboru Watykańskiego. Bez przeanalizowania i wyciągnięcia wniosków z tego stanu rzeczy, właściwy odbiór tego o czym będę pisał będzie jeśli nie niemożliwy, to na pewno bardzo utrudniony.

1Pod adresem: https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/332


13 gru 2023

Miłość św. Walentego a miłość współczesna

 


Od wielu już lat, 14 lutego każdego roku bardzo wielu ludzi obchodzi tzw. „Walentynki”. Mało kto wie i pamięta jednak o tym, że osoba, od której imienia powstała nazwa tego świeckiego „święta zakochanych”, to nie jakaś mityczna czy bajkowa postać, lecz konkretny człowiek, który może być dla nas wzorem prawdziwej miłości.

Kim był zatem Walenty, w Kościele katolickim czczony jako święty, którego wspomnienie przypada właśnie na 14 lutego? Żyjący w III w. po Chrystusie Walenty był mieszkającym w Rzymie kapłanem katolickim. Były to czasy, kiedy oficjalną religią cesarstwa rzymskiego było pogaństwo, a chrześcijanie zwalczani byli jako rzekomi wrogowie państwa. Jako że wieść o Walentym, z racji jego nieprzeciętnej mądrości, dobroci i daru wymowy, rozeszła się po całym Rzymie, cesarz Klaudiusz postanowił wezwać go przed swoje oblicze. Zapytany o to, dlaczego nie uznaje religii państwowej i sprzeciwia się cesarzowi, Walenty nie tylko wyjaśnił cesarzowi, że chrześcijanie nie są wrogami państwa, ale również wykazał mu, że pogańska wiara w wymyślone przez ludzi bożki jest sprzeczna ze zdrowym rozumem. Cesarz, zaintrygowany mądrością Walentego, postanowił odesłać go do jednego z uczonych obywateli rzymskich, niejakiego Austeriusza, aby nakłonił Walentego do porzucenia wiary w Chrystusa. Efekt był jednak odwrotny do zamierzonego. Otóż Walenty, przebywając w domu Austeriusza i modląc się gorąco do Boga za niego i jego rodzinę, wyprosił u Boga nie tylko łaskę uzdrowienia ze ślepoty córki Austeriusza, ale również przyczynił się do uzdrowienia dusz swych gospodarzy, tj. do przyjęcia przez nich Chrztu Świętego. Wieść o cudownym uzdrowieniu ślepej od urodzenia dziewczyny szybko dotarła do mieszkańców Rzymu, spośród których wielu przychodziło do Walentego prosząc go o modlitwę i uzyskując uzdrowienie z chorób. Taka sława Walentego, a więc i chrześcijaństwa, które reprezentował i o którego prawdziwości świadczył, była jednak nie do zniesienia dla zatwardziałych urzędników pogańskiego Rzymu. Oni to wydali rozkaz, aby zaaresztować i stracić Austeriusza i jego rodzinę. Świętego Walentego zaś uwięziono i po straszliwych męczarniach ścięto. Miało to miejsce w roku 270.

Patrząc na życie tego Świętego może nasunąć się kilka refleksji:

Św. Walenty kochał Boga ponad wszystko, gdyż wiedział, że to On jest źródłem miłości i tylko On może dać człowiekowi rzeczywiste i trwałe szczęście. Dzisiejszy świat wraz ze swą komercją zupełnie zapomina o prawdziwym Bogu, otaczając w to miejsce czcią to co doczesne i przemijające: majątek, sławę, przyjemność…. 

Św. Walenty w swym życiu starał się poznawać prawdę o Bogu i dzielić się nią z innymi, nie bacząc na niebezpieczeństwo. Dzisiejszy człowiek, często nawet uważając się za katolika, nie tylko nie wie prawie nic o Bogu i Jego prawie, ale woli żyć w błogiej nieświadomości nie myśląc o śmierci lub łudząc się, że pewnie wszyscy zostaną zbawieni…

Św. Walenty kochał bliźnich ze względu na Boga miłością bezinteresowną i nie szukającą własnego zysku. Ilu z nam współczesnych kocha innych ludzi, nawet najbliższych, ze względu na siebie i dopóki, dopóty nie wymaga to podjęcia ofiary i samozaparcia…

Św. Walenty umierał w męczarniach bo wiedział, że miłość Boga i umiłowanie Prawdy jest ważniejsze niż doczesne życie. Czy i w naszym życiu jest Miłość i Prawda, za którą jesteśmy w stanie poświęcić tak wiele jak On?

-----------

Wyjątek z życia św. Walentego za: ks. J. Łukaszkiewicz, „Żywoty świętych”

Katolicka Msza św. vs Novus Ordo Missae




MSZA WSZECH CZASÓW, czyli tradycyjna Msza Święta w rycie rzymskim, to liturgia:


✅ ODWIECZNA

„Od św. Grzegorza wielkiego, który do dzisiejszej prawie formy i rozmiarów przyprowadził naszą liturgię, aż do św. Piusa V-go, bardzo małym i nieznaczącym zmianom uległy obrzędy i modlitwy w jej skład wchodzące. Ten ostatni wielki święty i wielki papież, naleciałości, które w ciągu tysiąca lat się wślizgnęły, usunął, te tylko zostawiając, które wzniosłością, znaczeniem i wysoką dawnością zdobyły sobie prawo obywatelstwa. Odtąd kongregacja obrzędów czuwa, aby nie tylko żadna zmiana, ale rzec można, żadna jota do naszych obrzędów Mszy Św. nie weszła.”

ks. A. Nojszewski, „Liturgia rzymska”

✅ KATOLICKA

„Jak Kościół rzymski stoi ponad wszystkimi innymi Kościołami, <jako Matka i Mistrzyni wszystkich Kościołów>, tak samo jego liturgia przewyższa wszystkie inne. Także do form kultu wytworzonych przez Kościół na przestrzeni wieków odnosi się często używane powiedzenie, które charakteryzuje jego naukę: Legem credendi lex statuat supplicandi (O prawie wiary niech stanowi prawo modlitwy błagalnej). Zarówno Kościół rzymski, jak i jego liturgia mają od początku charakter uniwersalny (...) Obrządek rzymski posiada ponadto wewnętrzne, jemu tylko właściwe zalety: ścisłość i jasność wyrażeń, głębię treści, wierne zachowanie dawnych form, a zarazem zdolność do przyjmowania nowych form kultu, umiarkowanie obce wszelkiej przesadzie. Nic też dziwnego, że liturgia rzymska rozpowszechniła się po całym świecie. Poza obrządkiem rzymskim nie ma formy kultu, w której by częściej sprawowano Świętą Ofiarę, łączącą to, co najniższe, z tym, co najwyższe, ziemię z niebem.”

J. Brinktrine, „Msza Święta”

✅ NIEEKUMENICZNA

Katolicka Msza Św. była kamieniem obrazy i czymś niemożliwym do zaakceptowania dla wszystkich heretyków, odrzucających katolicką wiarę w Ofiarę Eucharystyczną. Pisał o tym sam Marcin Luter:

„To właśnie na Mszy Św., jak na skale, zbudowany jest cały system papieski, z jego klasztorami, biskupstwami, kolegiatami, kościołami, ołtarzami, posługami, doktryną tj. wszystkimi jego plugastwami. Wszystko to musi upaść, skoro upadnie ich świętokradcza i obmierzła Msza Św.”


NOVUS ORDO MISSAE, czyli Msza papieża Pawła VI, to liturgia:


❌ NOWA – POSOBOROWA

„To, co zaszło po Soborze, jest czymś zupełnie innym – w miejsce liturgii będącej owocem nieprzerwanego rozwoju, wstawiono liturgię wyprodukowaną. Zerwano z żywym procesem przemiany oraz wzrostu i zastąpiono go produkcją. Nie chciano kontynuować owej żywej przemiany i organicznego dojrzewania, natomiast, zupełnie jak w produkcji technicznej, zastąpiono je banalnym produktem, powstałym dla potrzeb chwili.”

kard. J. Ratzinger, wstęp do książki „La Réforme liturgique en question”

❌ NIEWYRAŻAJĄCA JASNO WIARY KATOLICKIEJ

„Jak dostatecznie udowadnia załączona krótka analiza krytyczna, będąca dziełem grupy doborowych teologów, liturgistów i duszpasterzy, Novus Ordo Missae – biorąc pod uwagę elementy nowe i podatne na rozmaite interpretacje, ukryte lub zawarte w sposób domyślny – tak w całości, jak w szczegółach, wyraźnie oddala się od katolickiej teologii Mszy św., sformułowanej na XX sesji Soboru Trydenckiego. Ustalając raz na zawsze kanony rytu, Sobór ten wzniósł zaporę nie do pokonania przeciw wszelkim herezjom atakującym integralność tajemnicy Eucharystii.”

kard. A. Ottaviani i A. Bacci

❌ SPROTESTANTYZOWANA

„Intencją Pawła VI w dziedzinie liturgii, zwłaszcza gdy chodzi o Mszę, jest odnowienie katolickiej liturgii w taki sposób, aby była ona prawie zgodna z liturgią protestancką. (...) Powtarzam jednak: Paweł VI uczynił wszystko, co było w jego mocy, aby Mszę katolicką –abstrahując od Soboru Trydenckiego – upodobnić do wieczerzy protestanckiej. (...) Nie sądzę, żebym się mylił mówiąc, iż intencja Pawła VI i nowej liturgii noszącej jego imię polegała na żądaniu od wiernych większego udziału we Mszy, na przydzieleniu więcej miejsca Pismu św., a mniej wszystkiemu temu, co w niej jest magicznego, jak niektórzy mówią, co jest substancjalną, transsubstancjalną konsekracją, jak to mówi wiara katolicka; inaczej mówiąc, u Pawła VI jest ekumeniczna intencja wymazania tego wszystkiego, co we Mszy jest zbyt katolickie w sensie tradycyjnym – poprawienia tego, a przynajmniej złagodzenia, tak aby – powtarzam – zbliżyć Mszę katolicką do mszy kalwinistycznej.”

J. Guitton, długoletni przyjaciel Pawła VI


29 sty 2023

Św. Franciszek "dialoguje". W dedykacji orędownikom "dnia islamu"

 


26 stycznia 2023 r. po raz kolejny hierarchia i wyznawcy doktryny Kościoła nowego Adwentu (określenie Jana Pawła II) obchodzą w swych strukturach tzw. dzień islamu. Zgodnie z oficjalnymi wytycznymi, „chrześcijanie i muzułmanie, jako bracia i siostry w radości i smutku”, będą modlić się do Boga, aby „obdarzał chrześcijan i muzułmanów zdolnością wzajemnego miłowania, przezwyciężania podziałów i wrogości” oraz „wskazywał drogę właściwego postępowania, szacunku wobec siebie, troski o świat i drugiego człowieka”. Ponadto wzywają: „Wierni – chrześcijanie i muzułmanie – dzielmy się ze sobą i innymi ludźmi świadectwem głębokiej wiary, niezłomnej nadziei, prawdziwej miłości, rozumieniem radości i smutku na drodze naszego pielgrzymowania do Boga”.

Można by w tym miejscu po raz kolejny odwołać się do autorytetu Soborów, papieży i całej Tradycji Kościoła, aby z łatwością wykazać, jak sprzeczna z wiarą katolicką i przeciwna chrześcijańskiej miłości bliźniego jest powyższa postawa, stawiająca na jednym poziomie prawdę i fałsz oraz kult prawdziwego Boga z kultem antytrynitarnego bożka muzułmanów.

W tym wypadku nie trzeba jednak czynić nawet tego. Jak możemy się przekonać, niekatolickość wiary polskiego modernistycznego episkopatu, który to rok rocznie organizuje te obchody, obnażają nawet napisane przed Vaticanum II dzieła literackie. Ich katoliccy autorzy, pragnąć opisać pewne wydarzenia czy tworząc fabułę dzieła, ukazywali bowiem oczom czytelników wiarę w której wzrastali i która była również wiarą dziesiątek wcześniejszych pokoleń katolików.

Z okazji dzisiejszego „dnia islamu” przytoczmy więc i zadedykujmy posoborowym „dialogistom” literacki opis historycznego spotkania św. Franciszka z Asyżu z muzułmańskim sułtanem Al-Kamilem (1219), pochodzący z książki „Bez oręża” autorstwa Zofii Kossak.

„Właśnie sułtan wraca z przejażdżki. Ubiór jego i turban skrzą się od klejnotów, klejnotami natrzęsiony jest rząd konia i okrywający go czaprak. Gromada żebraków, derwiszów biegnie za koniem krzycząc i wyciągając ręce.
— Soldan! Soldan! — woła donośnie Franciszek.
Obca wymowa zwraca uwagę sułtana. [...]
— Nie przyszedłeś wypadkiem, derwiszu, z chrześcijańskiego obozu?!
— Tak, o tak! — wykrzyknął Franciszek uradowany. — Przyszedłem stamtąd do ciebie, dostojny sułtanie. [...]
— Przysłano cię, byś mnie zabił lub zaczarował? — pyta wzgardliwie al-Kamil.
Franciszek potrząsa głową.
— Zabić cię, panie sułtanie? O, nie! I nikt mnie nie przysłał. Sam przyszedłem.
— Po co? — W głowie sułtana błyska przypuszczenie, że to szpieg. Zdradzi zamiary
Franków za złoto. — Mów, co masz do powiedzenia! Jeśli to będzie rzecz ważna, nagrodzę cię hojnie.
— Rzecz jest nadzwyczajnie ważna i wielkiej nagrody oczekuję od ciebie, dostojny sułtanie!
Chciałbym, by ustała wojna. Prosiłem wczoraj naszego dostojnego wodza, legata Ojca Świętego, by zawarł pokój i położył koniec walkom. Bo serce nie może znieść tyle srogości i cierpliwość Pana naszego w końcu się przebierze. Dostojny legat nie chciał mnie słuchać, przyszedłem zatem do ciebie.
Z uczuciem zawodu al-Kamil spogląda na śmieszną, skuloną na ziemi postać. Więc ani morderca, ani szpieg, tylko szaleniec? A może chytrze takiego udaje? Warto pytać dalej.
— Cóż ja mogę poradzić na upór waszego wodza? Powinienem może odstąpić Frankom cały Egipt i odejść z moim ludem na pustynię, by tam zginąć z głodu?
— To nie byłoby sprawiedliwe — odpowiada Franciszek poważnie. — Egipt jest waszym krajem, panie sułtanie, i nie powinien go wam nikt zabierać. Musisz jednak uczynić inną rzecz bardzo zbawienną i korzystną, a która także położy kres wojnie...
— Jakaż to rzecz? — pyta al-Kamil zaciekawiony
— Przyjąć wiarę chrześcijańską — objaśnia Franciszek z prostotą.
Sułtan parska śmiechem. [...]
— Przyjąć chrześcijaństwo? — pyta przeciągle. — Ja doradzę coś lepszego: wy przyjmijcie islam, złóżcie pokłon Prorokowi, a wojna się skończy również.
Z kolei Franciszek wybucha serdecznym śmiechem.
— Jakże by to mogło być, panie sułtanie, skoro nasza wiara jest prawdziwa, a wasza nie?
Któż by lepsze zamienił na gorsze? [...]
— Więc twoja wiara ma być prawdziwa, moja nie. Jakże mi tego dowiedziesz? Nie mogę odstąpić wiary ojców na zapewnienie lada jakiego przybłędy, co samojeden wymknął się z obozu!
To prawda. Franciszek uznaje słuszność tej uwagi. Trudno, by sułtan wierzył mu na słowo.
— Iście, najlichszym, najnędzniejszym sługą Pana naszego. Przecie moc Jego tak wielka, że nawet przez równie marne jak ja narzędzie wspaniałość swoją, jeśli zechce, okazać potrafi… [...]
— Cóż mi twój Pan okaże? — powtórzył.
— Nasz Pan może uczynić wszystko, co zechce. Może sprawić, że ziemia rozstąpi się pod naszymi nogami lub niebo upadnie na głowy. Możesz, sułtanie, kazać rozpalić tu wielki ogień i wrzucić mnie weń, a On, jeśli zechce, sprawi, że wyjdę bez szwanku… [...]
— Możesz spłonąć.
— Mogę. To będzie znaczyło, że Pan nasz chce cię oświecić w inny sposób, bez mojego mizernego pośrednictwa.
— Życia przez to nie odzyskasz.
— Pan nasz w swoim miłosierdziu da mi życie wieczne, bo dla Jego chwały zginę.
— Niemiło będzie przedtem skręcać się w płomieniach, co?
— Pan nasz gorzej za nas cierpiał. Pocierpię i ja dla Niego.
— Wasz Bóg cierpiał? — sułtan podniósł brwi wzgardliwie, zgorszony.
— O, cierpiał bardzo. Więcej niż wytrzymać można, i za to tak Go miłujem. Któż by inny to uczynił?! On, Bóg, Pan wszystkiego, życie swoje za nas dał, choroby na siebie wziął, bóle nasze On odnosił, zraniony był za złości nasze, starty na proch za nieprawości nasze, a sinością Jego zostaliśmy uzdrowieni... Dlatego musimy Go miłować więcej niż wszystko na świecie. Matka ku dzieciom takiej miłości nie ma jak On ku nam, grzesznym ludziom!
— Słuszna w takim razie, że Go miłujecie. Dlaczego jednak mam weń wierzyć ja, dla którego On nic nie uczynił?
Franciszek zaniemówił z wrażenia.
— To samo uczynił, co dla każdego z nas! — zawołał.
— Ale ja nic o Nim nie wiem.
— On za to wie o tobie, sułtanie. I miłuje cię.
— Mnie?!
— Jesteś Jego dziełem. Jego dzieckiem ukochanym... Bo nie ma w Jego oczach lepszych ni gorszych. Każdy jednako prochem... Ty go nie znasz, a On cię zna. Rozeznał cię, nimeś był w nasieniu ojca i w zawiązku matki twojej. Strzeże każdego kroku. Włos ci bez Jego woli nie spadnie z głowy. Patrzy na cię. Możesz się w każdej chwili uciec pod Jego opiekę...
Mówił z takim przekonaniem, że sułtan poczuł się zakłopotany i odwrócił oczy.”

Obserwując stosunek do islamu Kościoła posoborowego, który od lat wmawia ludziom,że chrześcijanie i muzułmanie rzekomo wierzą w tego samego Boga oraz ochoczo organizuje w Asyżu spotkania międzyreligijne, można by chyba słusznie zapytać, czy widząc to wszystko św. Franciszek zakłopotany nie odwróciłby od nich swych oczu...

Święcenia sub conditione czy na wszelki wypadek?

 

ks. Jacek Bałemba


W komentarzach pod jednym z ostatnich postów na tym blogu, pewien czytelnik podjął temat warunkowego przyjmowania sakramentów (sub conditione), praktykowanego w niektórych środowiskach tradycjonalistycznych. Choć nie padło wówczas nazwisko żadnego kapłana, to bez wątpienia księdzem, za sprawą którego wśród polskich tradycyjnych katolików rozgorzała dyskusja na ten właśnie temat, jest ks. Jacek Bałemba. To właśnie bowiem ten znany kapłan, notabene wydalony w ostatnich dniach z Towarzystwa Salezjańskiego, będąc wyświęconym w posoborowym rycie święceń kapłańskich przez bp. A. Małysiaka w 1990 r., w zeszłym roku przyjął sub conditione sakramenty bierzmowania i święceń kapłańskich z rąk bp. R. Williamsona.

Osobiście nie kwestionując faktu, iż posoborowa rewolucja w doktrynie i liturgii Kościoła w pewnych przypadkach może powodować ryzyko nieważnego sprawowania rytów sakramentalnych, nie podzielam jednak opinii, iż sakrament jest automatycznie wątpliwy czy nieważny tylko dlatego, iż jest szafowany przy użyciu nowych obrzędów. Nie chcąc w tym miejscu roztrząsać tej skomplikowanej materii, chciałbym jednak zwrócić uwagę na inną, kto wie czy z punktu widzenia osoby świeckiej nie bardziej zasadniczą kwestię. O ile bowiem rzetelne analizowanie reformy rytów po Vaticanum II wymaga szczegółowej wiedzy i najczęściej przekracza możliwości osoby świeckiej, o tyle dużo łatwiej i bezpieczniej jest spojrzeć na postawę kapłanów reprezentujących dane stanowisko w tej materii i wyciągnąć na tej podstawie wnioski, którzy z nich postępują konsekwentnie i zasługują na zaufanie.

Jest kwestią oczywistą dla katolika, iż ustanowione przez Pana Jezusa „kanały łask”, którymi są święte Sakramenty, są materią najwyższej wagi w życiu Kościoła. Stąd Kościół nie tylko określił warunki konieczne do ważnego sprawowania Sakramentów, ale również ogłosił zasady, które mają zabezpieczać Sakramenty przed ich nieuszanowaniem czy profanacją. Aby zobrazować to przykładem, wyobraźmy sobie następującą, hipotetyczną sytuację.

Otóż pewnego dnia do trzydziestoletniego Adama przychodzi matka i mówi mu, że odkąd kilkanaście dni temu słyszała katechezę jednego z kapłanów o sakramencie Chrztu Św., pewna myśl nie daje jej spokoju. Zapytana o szczegóły wyznaje, iż biorąc pod uwagę przebieg ceremonii Chrztu syna obawia się, że mógł być on sprawowany w sposób nieważny. Aby wykluczyć możliwość pomyłki, wszak było to lata temu, matka i syn poprosili ojca o to, by przypomniał sobie, czy zapamiętał coś szczególnego z tego wydarzenia. Ojciec po chwili namysłu odrzekł: „Rzeczywiście, coś sobie przypominam! Pamiętasz może – powiedział zwracając się do żony – że zastanawialiśmy się po chrzcie, czy ksiądz Henryk, poczciwy, ale już bardzo stary i niedołężny proboszcz, chrzcząc Adama przypadkiem nie wylał całej wody wprost do chrzcielnicy? Główka dziecka była bowiem bezpośrednio po tym cała sucha i bardzo nas to zdziwiło”.

W tym momencie Adam, świadomy ryzyka nieważności swego chrztu, postanowił po niedzielnej Mszy Św. udać się z tą sprawą do swego proboszcza. I choć kilka dni wcześniej przystąpił do sakramentu pokuty, a sumienie nie wyrzucało mu od tego momentu żadnego grzechu śmiertelnego, to jednak postanowił nie przystępować do Komunii Św. zdając sobie sprawę, iż nie może świadomie przyjąć Ciała Pańskiego mając przypuszczenie, że prawdopodobnie na jego duszy wciąż znajduje się zmaza grzechu pierworodnego, a jego chrzest zapewne trzeba będzie powtórzyć sub conditione.

Nie trzeba chyba wiedzy wykraczającej poza poziom szkolnej katechezy aby dojść do wniosku, iż wyżej zarysowana postawa osoby mającej uzasadnione wątpliwości co do swego chrztu, jest wysoce roztropna i zgodna z katolicką troską o godne przyjmowanie Sakramentów. Nie tylko bowiem podjął on decyzję o przedstawieniu do rozstrzygnięcia sprawy przedstawicielowi Kościoła, ale postanowił do czasu wyjaśnienia wykluczyć sytuację, iż przystąpi do Stołu Pańskiego niegodnie, jako osoba nieochrzczona.

Podobną sytuację można również wyobrazić sobie w przypadku wszystkich innych Sakramentów, włącznie z Sakramentem Kapłaństwa. W przypadku tego ostatniego sytuacja jest jednak o tyle poważniejsza, iż kapłan świadomy uzasadnionych wątpliwości do swych święceń, który postąpiłby przeciwnie do powyższego przykładu i mimo tej świadomości szafując dalej Sakramenty, które w istocie nie są żadnymi Sakramentami lecz ich symulacją, naraża swych wiernych na brak łask, być może kluczowych dla ich zbawienia.

Odnieśmy teraz powyższe uwagi do kapłana, autora bloga Sacerdos Hyacinthus. Otóż w dniu 16 V 2022 r. obwieścił on w internecie: „Jestem katolikiem bierzmowanym. Jestem – ważnie wyświęconym – kapłanem katolickim”. Z czego wynikało to, nieco niespotykane w przypadku osoby z ponad 30-letnim stażem kapłańskim oświadczenie? Zapewne z tego, iż w tym samym dniu przyjął on sub conditione sakramenty bierzmowania oraz święceń kapłańskich. Skoro kapłan ów powziął tak poważną decyzję, należy uznać, iż miał poważne i obiektywne powody do tego, aby zdecydować się na ten krok. Należy przy tym również przypuszczać, iż miał on świadomość, że dowolne i uznaniowe szafowanie sakramentami sub conditione jest postępowaniem niegodnym i po prostu grzesznym. Sakramenty wyciskające na duszy niezatarte piętno nie są bowiem polem do szafowania ich podwójnie i „na wszelki wypadek”.

Nie oceniając w tym momencie tego, czy wątpliwość co do ważności kapłaństwa ks. Bałemby była obiektywnie uzasadniona, biorąc pod uwagę powagę materii i pedantyczność tego kapłana, należy założyć, iż była ona głęboko przemyślana i nie została podjęta z dnia na dzień. Już sam fakt zorganizowania wizyty bp. Williamsona wymagał wszak z pewnością pewnych zabiegów, rozmów oraz nieuchronnie czasu potrzebnego na zorganizowanie podobnego wydarzenia.
Zapewne nie było więc tak – i jest to przypuszczenie na korzyść ks. Bałemby – iż zdecydował się on na taki krok z dnia na dzień, w pośpiechu i w ostatniej chwili przed wizytą w Polsce byłego biskupa FSSPX. Skoro tak, to od razu nasuwa się pytanie, czy między podjęciem wątpliwości co do swych święceń, a ich przyjęciem sub conditione, ks. Bałemba dalej pełnił właściwą sobie posługę duszpasterską? Otóż lektura bloga Verbum catholicum wskazuje na to, iż tak właśnie było. Znajdujemy na nim bowiem nagranie kazania ks. Bałemby, wygłoszone w dzień poprzedzający przyjęcie przez niego święceń sub conditione. 
Czy nie oznacza to więc, iż ks. Bałemba, mający w swym sumieniu poważne wątpliwości co do swego kapłaństwa, mimo nich dalej sprawował czynności sakramentalne, narażając siebie na ryzyko symulowania Sakramentów, a wiernych na brak łask?

Teoretycznie mogło być również tak, iż decyzja ks. Bałemby była podjęta z godziny na godzinę przed samym obrzędem z udziałem bp. Williamsona. Sadzę jednak, iż sytuacja taka – przypominająca raczej praktyki z początków sekty z Palmar de Troya – jest w wypadku ks. Bałemby wykluczona.

Dlaczego więc ks. Bałemba postąpił właśnie w ten sposób, wprowadzając w zakłopotanie być może wiele osób, do tej pory z zaufaniem czytających i słuchających publikowane przez niego treści? Tego ks. Bałemba nie wyjaśnił. Tak samo zresztą jak publicznie nie wyjaśnił argumentów, które jego zdaniem przemawiałby za przyjmowaniem Sakramentów sub conditione „na wszelki wypadek” i aby rozwiać wszelkie wątpliwości, przy jednoczesnym postępowaniu tak, jak gdyby owe warunkowe sakramenty nie były wcale konieczne.

Nie wiem jak Państwu, ale mi taki model działania kapłana katolickiego wydaje się dziwny, niezrozumiały, niekonsekwentny i wprowadzający niepotrzebny zamęt wśród wiernych. A ostatnią rzeczą, której brakuje nam we współczesnym kryzysie w Kościele, jest miotanie się na prawo i lewo za kapłanami, którzy nie będąc podlegli żadnym przełożonym, de facto postępują według własnego widzi mi się.


Ps. Po opublikowaniu tego wpisu na profilu facebookowym Satis cognitum, w polemikę z jego treścią wszedł - jak można domniemywać - jeden z wiernych, korzystających z posługi ks. Jacka Bałemby. Wspominam o tym dlatego, iż wyłożył on racje, które miały przyświecać ks. Bałembie w podjęciu decyzji o przyjęciu święceń sub conditione. Otóż okazuje się, iż - jeśli wierzyć p. Jerzemu Wrotniakowi - ks. Bałemba "nigdzie nie stwierdził, że przed święceniami nie czuł się kapłanem", a decyzję o przyjęciu święceń sub conditione podjął "dla swoich wiernych, by oni mieli pewność co do jego święceń". Jeśli rzeczywiście jest tak, jak napisał p. Wrotniak, to duszpasterstwo ks. Bałemby jawi się jako miejsce, gdzie w pewnym sensie role kapłana i wiernych uległy zamianie. W normalnych okolicznościach, gdy wierny powziąłby taką wątpliwość, powinien udać się z tym do swego duszpasterza, który przekonany do swoich racji przedstawiłby mu bezzasadność takich wątpliwości i rozwiał w ten sposób pojawiające się być może skrupuły. Pozostaje mieć nadzieję, że za jakiś czas "dla dobra swych wiernych" ks. Bałemba - podobnie jak kiedyś ks. Rafał Trytek - nie zdecyduje się np. na powtórzenie sub conditione sakramentu Chrztu Św.