26 stycznia 2023 r. po raz kolejny hierarchia i wyznawcy doktryny Kościoła nowego Adwentu (określenie Jana Pawła II) obchodzą w swych strukturach tzw. dzień islamu. Zgodnie z oficjalnymi wytycznymi, „chrześcijanie i muzułmanie, jako bracia i siostry w radości i smutku”, będą modlić się do Boga, aby „obdarzał chrześcijan i muzułmanów zdolnością wzajemnego miłowania, przezwyciężania podziałów i wrogości” oraz „wskazywał drogę właściwego postępowania, szacunku wobec siebie, troski o świat i drugiego człowieka”. Ponadto wzywają: „Wierni – chrześcijanie i muzułmanie – dzielmy się ze sobą i innymi ludźmi świadectwem głębokiej wiary, niezłomnej nadziei, prawdziwej miłości, rozumieniem radości i smutku na drodze naszego pielgrzymowania do Boga”.
Fragment materiałów na Dzień Islamu 2023 |
Można by w tym miejscu po raz kolejny odwołać się do autorytetu Soborów, papieży i całej Tradycji Kościoła, aby z łatwością wykazać, jak sprzeczna z wiarą katolicką i przeciwna chrześcijańskiej miłości bliźniego jest powyższa postawa, stawiająca na jednym poziomie prawdę i fałsz oraz kult prawdziwego Boga z kultem antytrynitarnego bożka muzułmanów.
W tym wypadku nie trzeba jednak czynić nawet tego. Jak możemy się przekonać, niekatolickość wiary polskiego modernistycznego episkopatu, który to rok rocznie organizuje te obchody, obnażają nawet napisane przed Vaticanum II dzieła literackie. Ich katoliccy autorzy, pragnąć opisać pewne wydarzenia czy tworząc fabułę dzieła, ukazywali bowiem oczom czytelników wiarę w której wzrastali i która była również wiarą dziesiątek wcześniejszych pokoleń katolików.
Z okazji dzisiejszego „dnia islamu” przytoczmy więc i zadedykujmy posoborowym „dialogistom” literacki opis historycznego spotkania św. Franciszka z Asyżu z muzułmańskim sułtanem Al-Kamilem (1219), pochodzący z książki „Bez oręża” autorstwa Zofii Kossak.
„Właśnie sułtan wraca z przejażdżki. Ubiór jego i turban skrzą się od klejnotów, klejnotami natrzęsiony jest rząd konia i okrywający go czaprak. Gromada żebraków, derwiszów biegnie za koniem krzycząc i wyciągając ręce.
— Soldan! Soldan! — woła donośnie Franciszek.
Obca wymowa zwraca uwagę sułtana. [...]
— Nie przyszedłeś wypadkiem, derwiszu, z chrześcijańskiego obozu?!
— Tak, o tak! — wykrzyknął Franciszek uradowany. — Przyszedłem stamtąd do ciebie, dostojny sułtanie. [...]
— Przysłano cię, byś mnie zabił lub zaczarował? — pyta wzgardliwie al-Kamil.
Franciszek potrząsa głową.
— Zabić cię, panie sułtanie? O, nie! I nikt mnie nie przysłał. Sam przyszedłem.
— Po co? — W głowie sułtana błyska przypuszczenie, że to szpieg. Zdradzi zamiary
Franków za złoto. — Mów, co masz do powiedzenia! Jeśli to będzie rzecz ważna, nagrodzę cię hojnie.
— Rzecz jest nadzwyczajnie ważna i wielkiej nagrody oczekuję od ciebie, dostojny sułtanie!
Chciałbym, by ustała wojna. Prosiłem wczoraj naszego dostojnego wodza, legata Ojca Świętego, by zawarł pokój i położył koniec walkom. Bo serce nie może znieść tyle srogości i cierpliwość Pana naszego w końcu się przebierze. Dostojny legat nie chciał mnie słuchać, przyszedłem zatem do ciebie.
Z uczuciem zawodu al-Kamil spogląda na śmieszną, skuloną na ziemi postać. Więc ani morderca, ani szpieg, tylko szaleniec? A może chytrze takiego udaje? Warto pytać dalej.
— Cóż ja mogę poradzić na upór waszego wodza? Powinienem może odstąpić Frankom cały Egipt i odejść z moim ludem na pustynię, by tam zginąć z głodu?
— To nie byłoby sprawiedliwe — odpowiada Franciszek poważnie. — Egipt jest waszym krajem, panie sułtanie, i nie powinien go wam nikt zabierać. Musisz jednak uczynić inną rzecz bardzo zbawienną i korzystną, a która także położy kres wojnie...
— Jakaż to rzecz? — pyta al-Kamil zaciekawiony
— Przyjąć wiarę chrześcijańską — objaśnia Franciszek z prostotą.
Sułtan parska śmiechem. [...]
— Przyjąć chrześcijaństwo? — pyta przeciągle. — Ja doradzę coś lepszego: wy przyjmijcie islam, złóżcie pokłon Prorokowi, a wojna się skończy również.
Z kolei Franciszek wybucha serdecznym śmiechem.
— Jakże by to mogło być, panie sułtanie, skoro nasza wiara jest prawdziwa, a wasza nie?
Któż by lepsze zamienił na gorsze? [...]
— Więc twoja wiara ma być prawdziwa, moja nie. Jakże mi tego dowiedziesz? Nie mogę odstąpić wiary ojców na zapewnienie lada jakiego przybłędy, co samojeden wymknął się z obozu!
To prawda. Franciszek uznaje słuszność tej uwagi. Trudno, by sułtan wierzył mu na słowo.
— Iście, najlichszym, najnędzniejszym sługą Pana naszego. Przecie moc Jego tak wielka, że nawet przez równie marne jak ja narzędzie wspaniałość swoją, jeśli zechce, okazać potrafi… [...]
— Cóż mi twój Pan okaże? — powtórzył.
— Nasz Pan może uczynić wszystko, co zechce. Może sprawić, że ziemia rozstąpi się pod naszymi nogami lub niebo upadnie na głowy. Możesz, sułtanie, kazać rozpalić tu wielki ogień i wrzucić mnie weń, a On, jeśli zechce, sprawi, że wyjdę bez szwanku… [...]
— Możesz spłonąć.
— Mogę. To będzie znaczyło, że Pan nasz chce cię oświecić w inny sposób, bez mojego mizernego pośrednictwa.
— Życia przez to nie odzyskasz.
— Pan nasz w swoim miłosierdziu da mi życie wieczne, bo dla Jego chwały zginę.
— Niemiło będzie przedtem skręcać się w płomieniach, co?
— Pan nasz gorzej za nas cierpiał. Pocierpię i ja dla Niego.
— Wasz Bóg cierpiał? — sułtan podniósł brwi wzgardliwie, zgorszony.
— O, cierpiał bardzo. Więcej niż wytrzymać można, i za to tak Go miłujem. Któż by inny to uczynił?! On, Bóg, Pan wszystkiego, życie swoje za nas dał, choroby na siebie wziął, bóle nasze On odnosił, zraniony był za złości nasze, starty na proch za nieprawości nasze, a sinością Jego zostaliśmy uzdrowieni... Dlatego musimy Go miłować więcej niż wszystko na świecie. Matka ku dzieciom takiej miłości nie ma jak On ku nam, grzesznym ludziom!
— Słuszna w takim razie, że Go miłujecie. Dlaczego jednak mam weń wierzyć ja, dla którego On nic nie uczynił?
Franciszek zaniemówił z wrażenia.
— To samo uczynił, co dla każdego z nas! — zawołał.
— Ale ja nic o Nim nie wiem.
— On za to wie o tobie, sułtanie. I miłuje cię.
— Mnie?!
— Jesteś Jego dziełem. Jego dzieckiem ukochanym... Bo nie ma w Jego oczach lepszych ni gorszych. Każdy jednako prochem... Ty go nie znasz, a On cię zna. Rozeznał cię, nimeś był w nasieniu ojca i w zawiązku matki twojej. Strzeże każdego kroku. Włos ci bez Jego woli nie spadnie z głowy. Patrzy na cię. Możesz się w każdej chwili uciec pod Jego opiekę...
Mówił z takim przekonaniem, że sułtan poczuł się zakłopotany i odwrócił oczy.”
Obserwując stosunek do islamu Kościoła posoborowego, który od lat wmawia ludziom,że chrześcijanie i muzułmanie rzekomo wierzą w tego samego Boga oraz ochoczo organizuje w Asyżu spotkania międzyreligijne, można by chyba słusznie zapytać, czy widząc to wszystko św. Franciszek zakłopotany nie odwróciłby od nich swych oczu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz