23 paź 2021

"O doskonałości chrześcijańskiej" ks. A. Rodriguez

 


Dzieło "O doskonałości chrześcijańskiej" żyjącego na przełomie XVI i XVII w. hiszpańskiego jezuity ks. Alfonsa Rodrigueza, należy z pewnością do wybitnych dzieł z zakresu duchowości katolickiej. Jego lektura może stanowić dla każdego katolika, zarówno osoby duchownej jak i świeckich, przebogatą i przystępną "instrukcję" dążenia do świętości. Jest to książka należąca do gatunku tych, do których warto wracać na różnych etapach swojego życia. 

Choć obecnie pozycja ta jest trudno dostępna w wersji papierowej, to bez problemów możemy pobrać z internetu jej skan i czerpać z tej kopalni życia duchowego.

Poniżej zamieszczam zdjęcie spisu treści oraz kilka cytatów z dzieła ks. Rodrigueza.

 



O drodze do uświęcenia (ze wstępu do dzieła)

„Nic sobie nie przebaczać, w niczym sobie nie pobłażać, surowo osądzać najdrobniejsze swoje postępki, chronić się grzechu jak węża; według wyrażenia Bożego, woleć raczej umrzeć jak Boga Najlepszego ciężko obrazić. Owszem, wszystko raczej znieść, jak choćby dopuścić się najlżejszego tylko grzechu powszedniego, pragnąc z całej duszy i z całego serca być najdoskonalszym. Ale obok tego, czując swoje niedostatki duchowe, na drodze doskonałości co krok niemal upadając, nie upadać na duchu, nie zakłócać sobie wewnętrznego pokoju, nie dziwić się swojej ułomności, bo byłoby to pychą. A raczej dziwić się nieprzebranemu miłosierdziu Boskiemu, które nas znosi cierpliwie mimo takiej naszej nędzy; uwielbiać to miłosierdzie, przed którym często same dobre chęci za uczynek wystarczą. Oto, na czym zawisła doskonałość, oto droga niechybna do najwyższej świątobliwości.”

O fałszywej pobożności

„Dwa rodzaje osób największe szkody przynoszą religii i Kościołowi: heretycy i fałszywie pobożni. Pierwsi odwracają od religii rozum, ucząc błędów przeciwnych naszej Świętej Wierze; drudzy odstręczają od niej serca, rażąc swoim postępowaniem sumienia, chociażby tylko światłem naturalnej moralności oświecone. Owszem, mniej szkody religii przyniesie i mniej zgubnego wpływu w domowym pożyciu wśród katolików wywrze taki luter albo kalwin postu niezachowujący, do sakramentów nieuczęszczający itd., jak osoba fałszywie pobożna, która nadzwyczajne umartwienia wykonuje i uczęszcza do spowiedzi, a w potocznych stosunkach życia jest nieznośną i obowiązki swego stanu zaniedbuje; która kłótliwa, obmowna, żyje w próżniactwie, wymaga zanadto dla siebie, a w sercu chowa nienawiść do bliźnich, która podejrzanych stosunków nie unika, chociażby tylko dla oka ludzkiego. Taki jest zawsze, albo raczej takim się staje ten, kto obok powierzchownych praktyk religijnych nie dba o oświecenie się w doskonałości chrześcijańskiej.”

O powszechnym obowiązku wzrastania w doskonałości chrześcijańskiej

„Ludzie zazwyczaj mówią: niech Apostołowie i Męczennicy sięgają jak najwyżej, niech biegną na najwyższy szczebel sprawiedliwości i chwały, ja nie chcę wzbijać się tak górnie i postanawiam sobie iść noga za nogą. Tak to mówią zazwyczaj niedoskonali i grzesznicy, których liczba zawsze jest większa niż doskonałych i sprawiedliwych. «Albowiem wielu jest wezwanych – powiada Zbawiciel - ale mało wybranych; a szeroka brama i przestronna jest droga, która wiedzie na zatracenie; a wielu jest, którzy przez nią wchodzą; ale ciasna brama i wąska jest droga, która wiedzie do żywota, a mało jest tych, którzy ją znajdują» (Mt 20, 16; 7, 13-14).
Św. Augustyn mówiąc o tych, co chodzą drogą szeroką i ubitą lenistwem, powiada, że przez nich właśnie Psalmista rozumie bydło, bo oni chcą zawsze chodzić po szerokim polu, uwalniając się od wszelkich ustaw i karności. To też (…) kto mówi: «dość jest dla mnie żyć jak drudzy, bylebym został zbawiony; nie chcę nic więcej i nie dążę do wyższej doskonałości», ten właśnie odkrywa w sobie wielką niedoskonałość i zły stan duszy, bo lęka się wejść przez ciasną bramę. 
Tego rodzaju ludzie, którzy przez swą obojętność i lenistwo mniemają, iż przy średniej dążności mogą być zbawieni, powinni lękać się, aby nie zostali potępieni jak owe panny głupie, które zasnęły, nie dbając o zbawienie, (albo) jak leniwy sługa, co zakopał otrzymany od pana talent, nie starając się zeń przymnożyć korzyści. Odebrano mu tego dany talent i osadzono go w ciemności, a Ewangelia wyraźnie mówi, że on za to tylko na potępienie zasłużył, iż nie umiał korzystnie użyć kapitału, jaki mu pan jego powierzył.”

O niebezpieczeństwie lekceważenia niewierności w małych rzeczach

„Kto gardzi małymi rzeczami, pomału upadnie” (Syr 19,1)
„Św. Bernard pięknie rzecz tę rozwodzi, mówiąc, że ci co najohydniejszym oddają się występkom, zaczynają zawsze od lekkich błędów, nikt zaś od razu nie został zbrodniarzem; czyli ogólnie rzecz biorąc, nie dochodzimy od razu do ostatniego szczebla w dobrym ani w złym, czyli w cnocie lub występku; ale jedno i drugie wdraża się i rośnie z wolna w każdym człowieku. Są choroby ciała i są choroby duszy, a pierwsze i drugie niepostrzeżenie w nas powstają i ciągły wzrost biorą. Gdy któryś ze sług Bożych popełni jakiś występek, nie sądź – dodaje tenże Święty – że zło jest dopiero w zarodku. Nigdy nie popadł w grzech śmiertelny, kto czas długi wytrwał w czystości i niewinności życia. Jakże więc to się dzieje? Oto z początku lekceważymy rzeczy małe; następnie zapał do dobrego stygnie i gaśnie w nas do tego stopnia, że Bóg wypuszcza nas ze swojej opieki; na koniec pozbawieni Jego wsparcia ulegamy napadom pierwszej lepszej pokusy.”

O pysze i pokorze duchowej

„Najpewniejszą, jak utrzymują słusznie Ojcowie Święci, oznaką, iż człowiekowi wiele do doskonałości brakuje, jest mniemanie, że już ją osiągnął; bo im większy czynimy postęp na drodze życia duchowego, tym dokładniej widzimy, iż małośmy postąpili. Święty Bonawentura powiada: im się bardziej zbliżamy ku wierzchołkowi góry, tym więcej krain odkrywa oko nasze; a przeto idąc na górę doskonałości, im bliżsi jesteśmy jej szczytu, tym lepiej niezmierzony rozłóg cnoty spostrzegamy. (…) Tak samo rzecz się ma z poznawaniem Boga. Ci, co w nim najwyżej się posunęli, wiedzą, że jeszcze dalecy są od doskonałości. Dlatego im dalej człowiek postępuje w tej nauce, tym pokorniejszym się staje, bo rosnąc w inne cnoty, rośnie też i w pokorę; jest bowiem nierozłączne jedno od drugiego oraz dlatego, że w miarę poznawania dobroci i wielkości Boga, poznaje również własną nieudolność i dokładniej przekonuje się o swej ułomności i nicestwie.”

O niechowaniu urazy

„Gdy nam kto słowem lub czynem obelgę wyrządzi (…) nie należy dopuszczać najmniejszej myśli pomszczenia się. (…) Nie dość jest jednak nie mieć żadnego zamiaru zemsty, trzeba jeszcze strzec się drugiej rzeczy, którą ludzie światowi uważają za dozwoloną. Nie życzę źle temu a temu – mówią oni – ale nie chcę mieć z nim żadnych stosunków. Tym sposobem przechowują w sercu taką niechęć i wstręt ku obrażającemu, iż nie mogą, jak sami przyznają, ścierpieć go w żaden sposób. (…)
Przebaczenie powinno pochodzić z głębi serca, bo tak i Bóg nam przebacza, kiedy prawdziwie żałujemy za grzechy i prosimy o odpuszczenie. Nie pozostawia wówczas Stwórca żadnej ku nam niechęci, ale z tą samą dobrocią jak przedtem obchodzi się z nami. Kocha nas znowu, jak gdybyśmy Go nigdy nie obrazili, a zapomniawszy win przeszłych, nie czyni nam żadnych za nie wyrzutów. (…) Tak też i nam należy odpuszczać i zapominać zniewag doznanych od bliźniego. Wyrzućmy z serca wszelką przeciw niemu odrazę i zawiść; traktujmy go tak, jak gdyby nas nigdy nie obraził i jakby nic między nami nie zaszło. Pragniesz otrzymać od Boga podobne przebaczenie, przebaczaj również bratu swemu, lub lękaj się losu owego sługi, który przez pana swego oddany został katom. <Tak – słowa są Zbawiciela – i Ojciec mój niebieski uczyni wam, jeśli nie odpuścicie każdy z was bratu swemu z serc waszych>. Gdzie indziej znów mówi: <Odpuszczajcie a będzie wam odpuszczone, bo taką miarą którą mierzycie, będzie wam mierzono>.” 


O ugruntowaniu w cnotach

„Albert Wielki, wskazując sposób gruntowania się w cnocie i wytrwania w niej, powiada, że prawdziwy chrześcijanin powinien ją mieć tak w sercu zakorzenioną, iżby mógł zawsze czynić dobrze, choćby mu w tym największe przeszkody stały na zawadzie. Niektórzy zdają się tchnąć łagodnością i pokorą, dopóki wszystko idzie im po myśli i póki nic nie wstrząsa nimi; lecz najmniejsza przeciwność niszczy ów pokój, a wtedy jakoby szałem ogarnięci, pokazują się jakimi są w istocie. W nich, mówi tenże, nie zamieszkuje godność i pokora, ale te cnoty są cnotami innych. Cnoty więc te nie do nich należą, gdyż inni mogą je według upodobania i okoliczności odjąć im lub zostawić. A więc własną, nie zaś cudzą cnotą jaśnieć powinieneś, być jej panem nie dopuszczając komu bądź nią rządzić. Słusznie ludzi tych porównać można do steku błotnistego wód zepsutych, które nie cuchną dopóki nie zostaną poruszone, ale za najmniejszym ich poruszeniem, wydają najobrzydliwszy fetor. Tak samo i ci, którzy zostawieni w głębokim spokoju nie rażą niczyich oczu i uszu, ale za najmniejszym dotknięciem tchną najszkodliwszym zgorszeniem dla bliźnich.”

O miłości w rodzinie

„Jedną ze znamiennych cech, po których można poznać, że Bóg zlewa szczególne błogosławieństwo na jakąś rodzinę i że ją kocha miłością, jaką umiłował swojego Syna jednorodzonego, jest gdy darzy hojnie tę rodzinę łaską jedności braterskiej, jak to czynił w początkowych czasach Kościoła, względem wybranych chrześcijan, ubogaconych pierwszymi owocami błogosławieństwa Ducha Świętego. Dlatego czytamy u św. Jana: „Jeżeli się miłujemy zabopólnie, Bóg w nas mieszka, a miłość Jego doskonała jest w nas” (1J 4, 12). Bo i sam Chrystus mówi: „gdzie są dwaj albo trzej zgromadzeni w Imię moje, tamem jest w pośrodku ich” (Mt 28, 20). Abyśmy więc ubłogosławieni byli tak wielkim szczęściem i mieli pewność, że Chrystus Pan z nami przebywa, że nas kocha miłością szczególną, chowajmyż zawsze między sobą niczym niezachwianą miłość i jedność braterską.”

17 paź 2021

Czy katolik może wątpić w posoborowe kanonizacje?

 


Dla dużej części katolików w Polsce Jan Paweł II wciąż pozostaje religijną i narodową ikoną. W ich oczach papież z Polski jest nie tylko „świętym Janem Pawłem II Wielkim” ale i „największym z rodu Słowian”, wobec czego jakakolwiek krytyka pontyfikatu Karola Wojtyły wydaje się im czymś tak obrazoburczym, iż pochodzić może jedynie ze strony wrogów Kościoła. Ta, niemal powszechna estyma wobec Jana Pawła II, wprawia niektórych katolików związanych z szeroko pojętym ruchem Tradycji katolickiej w pewne zakłopotanie i rodzi dylemat. Z jednej strony pragną oni bowiem uchodzić w oczach posoborowych katolików za wiernych synów Kościoła, z drugiej zaś trudno im pogodzić w sumieniu ogłoszoną publicznie (beatyfikacja i kanonizacja) świętość Jana Pawła II z wieloma gorszącymi momentami jego pontyfikatu. Przykładami tych ostatnich mogą być choćby: zainicjowane przez niego spotkanie religii świata w Asyżu, całowanie przez papieża Koranu czy wyrzeczenie się przez rządzony przez niego Kościół dążenia do nawracania schizmatyków (tzw. deklaracja z Balamand). Rozterkę tę pogłębia również fakt, iż wedle powszechnie panującej przez Soborem opinii teologicznej akt kanonizacji świętych zalicza się do aktów mających charakter nieomylny. 

Wobec wszystkich tych trudności niejeden tzw. tradycjonalista nie widzi innego wyjścia jak milcząco wpisać się w szereg czcicieli Jana Pawła II. I choć być może nie powiesi w swoim domu obrazu Jana Pawła II obok wizerunku św. Piusa X, to jednak – mimo swych zastrzeżeń – nie ośmieli się wyrazić wątpliwości co do uznawania w Janie Pawle II wzoru cnót heroicznych, czyli świętego Kościoła katolickiego. Czy jednak istotnie katolicy są w tym wypadku postawieni w sytuacji bez wyjścia: albo uznają wszystkie posoborowe kanonizacje, albo stawiają się poza Kościołem?

Wychodząc naprzeciw tej skomplikowanej i delikatnej materii, teolodzy Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X niejednokrotnie analizowali kwestie związane zarówno z zastrzeżeniami wobec pontyfikatu Jana Pawła II (podobnie jak dwóch „świętych” papieży Vaticanum II), jak również te dotykające problemu beatyfikacji i kanonizacji dokonywanych w epoce posoborowej.

Ograniczając się w tym miejscu do odnotowania kilku z najważniejszych punktów ich argumentacji, gorąco zachęcam do zapoznania się z artykułami wymienionymi na końcu tego posta, które dokładnie omawiają wymienione niżej zagadnienia. 

I. Wyrażenie zastrzeżeń wobec niektórych posoborowych aktów kanonizacji nie ma nic wspólnego z twierdzeniem, iż oficjalnie kanonizowana osoba nie jest zbawiona. Zastrzeżenia odnoszą się tylko i wyłącznie do kościelnego osądu życia danej osoby w świetle obiektywnych i możliwych do ustalenia faktów. Osądu, który w żadnym stopniu nie wpływa na wyrok Boży wobec tej osoby, który zapadł już w momencie jej śmierci.

II. Kanonizacja jest nie tylko stwierdzeniem, iż kanonizowany nie jest potępiony i cieszy się szczęściem wiekuistym w Niebie. Akt ów stwierdza bowiem również, iż osoba ta odznaczała się w swym życiu cnotami w stopniu heroicznym i może być przykładem życia dla wszystkich katolików. Dopiero rzetelne zbadanie owej heroiczności cnót daje Kościołowi jedną z podstaw do przedstawienia wiernym kogoś jako świętego.

III. Powszechną opinią teologiczną jest twierdzenie, iż kanonizacja świętych jest aktem noszącym znamiona nieomylności. Należy przy tym jednak zauważyć, iż nie jest to dogmat wiary katolickiej, którego podważanie pociągałoby za sobą grzech herezji. Uprawnionym jest więc zadawanie pytań o to, czy jeśli akt kanonizacji rzeczywiście jest aktem nieomylnym, to w jaki sposób i w jakich wypadkach angażuje on ową nieomylność. Tym bardziej uprawionym jest stawienie pytań o to, czy przywilejem nieomylności mógłby się cieszyć akt kanonizacji w sytuacji, gdyby sam przewód kanonizacyjny był w którymś punkcie wadliwy.

IV. Sobór Watykański II był początkiem nie tylko wielu rewolucyjnych zmian w praktyce duszpasterskiej Kościoła, ale również doprowadził do licznych zmian doktrynalnych. Jednym z przejawów tej zmiany była redefinicja pojęcia samej świętości, która często zaczęła być przedstawiana zwłaszcza w wymiarze stosunków międzyludzkich, a nawet jako narzędzie w służbie ekumenizmu. Wypaczanie doktryny katolickiej doprowadziło również do sytuacji, gdy zachowania uznawane wcześniej za przeciwne cnocie wiary, którą kanonizowany musiał przecież posiadać w stopniu heroicznym, w epoce posoborowej przestały już uchodzić za takowe, a nawet zaczęły być postrzegane jako autentyczny wyraz wiary katolickiej (np. ekumenizm, „Asyż” Jana Pawła II).

V. Zmiany posoborowe odcisnęły swoje piętno również na samej procedurze beatyfikacji i kanonizacji, czego jaskrawym przejawem był swoisty „wysyp świętych” za pontyfikatu Jana Pawła II, który sam kanonizował więcej osób niż wszyscy jego poprzednicy razem wzięci. Było to możliwe dzięki uproszczeniu samej procedury, która odtąd stała się dużo szybsza, mniej wnikliwa i rodząca ryzyko nie dość dokładnego zbadania życia, cnót i cudów zdziałanych za pośrednictwem kandydatów na ołtarze. Analiza niektórych spośród posoborowych procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych w pełni potwierdza te obawy.

VI. W związku z powyższym można stwierdzić, iż „w naszych czasach jesteśmy świadkami nie tylko wad procedury stosowanej podczas procesu kanonizacyjnego ale wręcz zamachu na proces beatyfikacyjny poprzez wprowadzenie nowego pojęcia świętości (...) A ponieważ owe nowe zasady religijne nie mają nic wspólnego z nauką Chrystusa Pana, możemy z cała pewnością kwestionować wartość tych kanonizacji” (ks. J. Jenkins).

Szczegółowe omówienie zarysowanych wyżej zagadnień znaleźć można m.in. w poniższych materiałach:

1. Ks. J. M, Gleize, „Jan Paweł II – santo subito?”
2. Ks. J. Jenkins, „Beatyfikacja która osłabi wiarę”
3. Ks. B. Lorber, ks. J. M. Gleize „Problem kanonizacji dokonanych przez Jana Pawła II”:
Część I
Część II
4. Ks. K. Stehlin, „O beatyfikacjach i kanonizacjach”
5. „Zastrzeżenia wobec zapowiedzianej beatyfikacji Jana Pawła II”


6 paź 2021

Vaticanum II. Owoc rewolucji czy jej początek?

 


W 2019 r. papież Franciszek wprawił w konsternację i zgorszył szereg katolików na całym świecie, podpisując u boku muzułmańskiego immama tzw. deklarację z Abu Zabi, której jeden z punktów głosi, iż „Pluralizm i różnorodność religii (...) są wyrazem mądrej woli Bożej, z jaką Bóg stworzył istoty ludzkie”. Wcześniej podobnymi śladami podążali również ostatni poprzednicy Franciszka, czy to modląc się obok muzułmanów w meczenie w stronę Mekki (Benedykt XVI), czy też całując bluźniącą Chrystusowi „świętą” księgę muzułmanów, czyli Koran (Jan Paweł II). Jak można sądzić, wcielali oni tym samym w życie postanowienia II Soboru Watykańskiego, który – jak żaden inny Sobór w historii – z uznaniem wypowiadał się o islamie i innych niekatolickich religiach.
Wobec tego może rodzić się w nas mylne wrażenie, iż cały proces rozmontowywania tradycyjnej doktryny Kościoła zaczął się właśnie wraz z otwarciem nieszczęsnego Vaticanum II. Tymczasem faktem jest, iż przeforsowanie na Soborze wielu tak rewolucyjnych treści nie byłoby możliwe, gdyby wcześniej nie znalazły one poklasku na uczelniach katolickich i nie zagnieździły się w umysłach wielu kapłanów i teologów, najpierw w zaczątkowej formie nieśmiałych myśli, a następnie jako coraz wyraźniej sformułowane idee.

*****
Przykładem takiej właśnie antycypacji „ducha Soboru” w latach poprzedzających Vaticanum II, może być książka księdza (późniejszego kardynała) Karola Journet, pt. „Kościół Chrystusowy”, wydana w latach 50. XX w. Nie zamierzając omawiać szczegółowo owej pozycji, z której nota bene można by wysnuć wniosek o ukrytej przynależności do Kościoła wielkiej części osób wyznających inne niż katolicka religie, chciałbym w tym miejscu zaprezentować kilka cytatów z książki ks. Journet traktujących o islamie i porównać je z dwiema pozycjami poruszającymi właśnie ten temat, wydanymi kilkadziesiąt lat wcześniej. Wnioski – jak sądzę – nasuwają się same.

Ks. Journet tak skrótowo opisuje początki islamu i kreśli wizerunek „proroka” Mahometa:

„Założyciel islamu za mało znał chrystianizm, aby jego odrzucenie mogło być świadome. Mahomet odwraca się od wielobóstwa swojego plemienia. Rozmiłował się w religii jednego Boga, która – jak mu mówiono – została objawiona Abrahamowi, a później przekazywana dalej przez Proroków, Izaaka, Jakuba, Mojżesza… Ten właśnie monoteizm pragnie głosić wśród swoich, Arabów. Lecz monoteizm objawienia Abrahamowego stanowił wtedy dziedziczny przywilej jednego narodu, ludu żydowskiego, z którego on, jako arab, był nieodwołalnie wykluczony. Ten dramat wykluczenia i odrzucenia na pustynię stanowi najgłębsze źródło islamu.”

Z kolei w wydanej ok. 40 lat wcześniej od pozycji ks. Journet książce „Obrona religii katolickiej”, biskup J.S. Pelczar takimi oto słowy opisuje postać „rozmiłowanego w religii jednego Boga” założyciela islamu:

„Twórcą religii muzułmańskiej jest Mohammed, człowiek z natury skłonny do halucynacji i fanatyzmu, jako epileptyk czy histeryk, a przy tym przebiegły, okrutny i lubieżny. Wmówiwszy w siebie i w drugich powołanie prorocze i częste z „archaniołem Gabryelem” rozmowy, postanowił on na tle monoteizmu, czyli wiary w jednego Boga, religię Arabów, hołdującą bałwochwalstwu, pogodzić z mozaizmem i z religią chrześcijańską, którą poznał z nieczystych źródeł, bo z opowiadań sekciarzy; i rzeczywiście utworzył potworną mieszaninę, mająca za podstawę rzekome objawienia Boże, później w księdze „świętej” Al - Koran spisane”.

O wspomnianym w ostatnim zdaniu Koranie ks. Journet, cytując bez własnego komentarza słowa innego autora, w ten oto sposób nakreśla czytelnikowi charakter owej księgi:

„Tekst Koranu posiada formę jakiegoś nadprzyrodzonego dyktanda notowanego przez natchnionego proroka… Prorok Mahomet, a za nim wszyscy muzułmanie wielbią w Koranie doskonałą formę słowa Bożego”.

O tym, jak „doskonałą formą słowa Bożego” jest Koran, możemy również dowiedzieć się sięgając po wydany w Polsce pod koniec XIX w. „Słownik apologetyczny wiary katolickiej”, którego autorzy pisali:

„Koran jest zbiorem oderwanych kartek, pisanych przez Mahometa w miarę jak tego wymagały jego sprawy, których to kartek sam Mahomet za życia nie zbierał. (…) Kartki, które utworzyły Koran, zebrane zostały bez żadnej metody, tylko według rozmiarów, tak iż najdłuższe rozdziały, czyli Suraty, umieszczono na początku. Koran, zdaniem uczonych, najprzychylniej dla niego usposobionych, jest księgą najbezładniejszą, bez żadnego ze sobą związku, pozbawiony podniosłości myśli i rzeczywistej poezji, lecz w sposobie mówienia pełen przesadnej i napuszonej retoryki”.

Czy jednak powyższe cytaty z książki ks. Journeta oznaczają, iż  w pełni uznaje on wartość Koranu i religii  mahometańskiej. Bynajmniej. Autor zaznacza, iż „Proroctwa Mahometa przedstawiają dla chrześcijanina wiele problemów. (…) Dziwne jest dla chrześcijanina np. przypuścić, że posłannictwo podsuwające Mahometowi pojęcie transcendentności Bożej jako niezgodne z Wcieleniem, zanosi mu ten sam archanioł Gabriel, który sześć wieków przedtem zwiastował Dziewicy Maryi właśnie tajemnicę Wcielenia!”. Co ciekawe, nie mieszka przy tym jednak zaznaczyć, iż owe trudności nie powodują, „byśmy kwestionowali dobrą wiarę [Mahometa]. Uznajemy ją w pełni”.

Czy w podobny sposób „uznawali w pełni dobrą wiarę Mahometa” autorzy cytowanego „Słownika apologetycznego”? Oto odpowiedź:

„Czy Mahomet był człowiekiem dobrej wiary? Twierdzącą na to pytanie odpowiedź dają wszyscy prawie nowożytni racjonaliści. (…) Że Mahomet uważał się za powołanego do wielkich rzeczy drogą naturalną, jak wielu innych ludzi wierzy w swe wielkie myśli i odczuwa wielki zapał dla ich urzeczywistnienia, to rzecz możliwa. Lecz żeby on wierzył w boskie posłannictwo, w powołanie z zewnątrz mu dane, dość to trudno przypuścić, zważywszy, że potwierdzał swe pod tym względem przekonanie kartami Koranu, który podawał za z nieba sobie zesłany, aczkolwiek doskonale wiedział, że Koran ten wyszedł z jego własnego mózgu, a nawet był mu niekiedy poddawany przez [krewnego] Omara”.

Przypominają przy tym inne znane fakty z życia „proroka” i wyciągają następujący wniosek:

„[W Medynie] Mahomet urządził zbrojne pułki (…) następnie urządził sobie harem, przy czym odrywał nawet żony od mężów, a gdzie indziej kazał mordować swych przeciwników. Ilekroć czuł potrzebę usprawiedliwienia swego postępowania, wtedy „spadała z nieba” karta Koranu, która pochwalała wszystko to, co był uczynił. Okrutny i despotyczny wojak, kroczący naprzód w otoczeniu haremu i niebu rozkazujący przemawiać na korzyść swych namiętności – oto jest wielki prorok muzułmanów!”.

*****
Dla osób znających współczesną kościelną nowomowę, której jednym z motywów przewodnich jest dialogowanie, a zasadą działania zakaz formułowania jednoznacznych sądów i ocen, powyższe cytaty z ks. Journeta – choć sformułowane dekadę przed Soborem – to jednak wydają się rodem wyjęte z ery Kościoła posoborowego. Widać w nich wyraźne nie tylko odejście od retoryki dawniejszych autorów katolickich, ale również od oceny moralnej samego islamu w myśl zasady: wprawdzie nie zgadzam się, ale w pełni szanuję, uznaję dobra duchowe i nie śmiem zakładać złej woli… Jak widać choćby na tym przykładzie, modernistyczna rewolucja w Kościele wcale nie zaczęła się wraz z otwarciem Vaticanum II. Był on jedynie dojrzałym wykwitem zarazy, która szerzyła się w Kościele już od jakiegoś czasu. Co gorsze, wykwitem którego zgniłe owoce są do dziś dnia z coraz większą intensywnością serwowane milionom katolików na całym świecie...