28 kwi 2021

"Wszystko będzie dobrze!" Ale czy na pewno?




„Pamiętaj, że wszystko zawsze układa się pomyślnie, a jeśli nie jest pomyślnie… to znaczy, że jeszcze się układa” – tego typu złotych myśli pełen jest wirtualny świat portali społecznościowych oraz nie brak ich w życiu codziennym. Wielu ludzi bardzo lubuje się w podobnych sloganach, często posiłkując się nimi w rozmowach oraz chętnie wysłuchując ich w momencie, gdy sami są w kłopocie. Pocieszanie w myśl zasady „Będzie dobrze!” obejmuje również praktycznie wszystkie sfery ludzkiej egzystencji.

- Mój syn zszedł na złą drogę…
- Nie martw się, wszystko się jakoś ułoży!
- Choć dzieci bardzo to przeżywają, to rozwodzimy się, bo nie możemy się dogadać…
- Będzie dobrze, dzieci dorosną i zrozumieją, a każde z was sobie jeszcze kogoś znajdzie i będziecie szczęśliwi!
- Jestem ciężko chory…
- Na pewno wyzdrowiejesz i będzie dobrze!

Rzecz jasna w takich sytuacjach ani pocieszającemu w ten sposób, ani pocieszanemu często nie chodzi wcale o to, aby za owym „będzie dobrze” stało coś więcej niż „pobożne” życzenie tego, kto je wypowiada. Mało kto z nas jest bowiem tak naiwny aby sądzić, iż wszystkie życiowe trudności znajdą szczęśliwe zakończenie tylko dlatego, że tego właśnie z całych sił pragniemy. Przeciwnie, rzeczywistość dowodzi, że z niektórych potyczek życiowych wyjdziemy osłabieni i będziemy musieli w ich wyniku przez długi czas, a niekiedy przez całe życie, dźwigać nieznośne brzemiona. Wszyscy bez wyjątku możemy też być pewni, iż prędzej czy później nie unikniemy ostatniej w naszym życiu potyczki, której doczesny finał jest dla każdego człowieka dokładnie taki sam.

Można więc słusznie zapytać, dlaczego tak wielu ludzi ma upodobanie w swoistym zaklinaniu rzeczywistości, stosując zasadę „Będzie dobrze!” jako bolączkę na życiowe trudności? Odpowiedź wydaje się całkiem prosta. Z natury każdy człowiek odczuwa wstręt przed cierpieniem i bezradnością, a myśl o śmierci jest dla wielu wprost porażająca. Stąd nie jest niczym dziwnym, iż próbujemy unikać cierpienia, staramy się mieć kontrolę nad własnym życiem i zachować je jak najdłużej. Niektórzy nie poprzestają jednak na tym, próbując wręcz wypierać ze świadomości myśl, że w ostatecznym rozrachunku to nie człowiek jest panem swojego życia i śmierci. Stąd bezmyślne powtarzanie hasła „Będzie dobrze!” nawet w sytuacjach, które wymagają stanięcia w prawdzie przed sobą samym. Stąd, w sytuacjach kryzysowych, ciągłe poszukiwanie pocieszenia nie ze strony osób, które obiektywnie ocenią nasze położenie i postępowanie, lecz zgodnym chórem wyrażą aprobatę wobec naszych działań i zgodnie z oczekiwaniami powtórzą, że „na pewno wszystko ułoży się pomyślnie”. Czy jednak postawę taką da się pogodzić z duchem katolickim?

Wiara święta po pierwsze uczy nas, że człowiek żyjąc na ziemi nie jest panem swego losu w pełnym znaczeniu tego słowa, po drugie zaś poucza, że wszystko co nas spotyka nie jest dziełem ślepego przypadku. Chrześcijanin wie przy tym doskonale, że „do Pana należy ziemia i to, co ją napełnia, świat i jego mieszkańcy” (Ps 24). To bowiem w ręku Boga, który stworzył cały świat i w każdej chwili utrzymuje go w istnieniu, jest życie każdego z nas i nic nie dzieje się w nim bez wiedzy, woli i przyzwolenia Bożego. Nie oznacza to jednak, że świadomość tego faktu i uznawanie Boga jako Pana życia i śmierci uchroni nas przed różnymi doczesnymi trudnościami, nieszczęściami i cierpieniem. Posiadanie łaski wiary nie stanowi bowiem gwarancji tego, że w życiu codziennym nawet dobrego katolika, w sprawach odnoszących się choćby do zdrowia czy majętności wszystko będzie układało się pomyślnie i zawsze „wszystko będzie dobrze”.
 
Ktoś mógłby wobec tego stwierdzić, że taki stan rzeczy jest najlepszym świadectwem, iż Bóg albo nie jest sprawiedliwy, gdyż nie troszczy o tych, którzy są Mu wierni, albo też wcale nie interesuje się losem człowieka. Aby wykazać, że taki wniosek zupełnie mija się z prawdą, wystarczy wskazać przykład życia naszego Pana Jezusa Chrystusa. On to, będąc prawdziwym i odwiecznym Bogiem – Drugą Osobą Trójcy Przenajświętszej, nie tylko przyjął ludzką naturę, nie tylko przyjął życie w ubóstwie i skrytości, ale dla zbawienia ludzi ofiarował swoje własne życie, ponosząc przy tym niewyobrażalne poniżenie, cierpienie i haniebną śmierć na krzyżu. Czy świadczy to o tym, iż Bóg, dopuszczając do tak wielkiego cierpienia wcielonego Syna Bożego, okazał się być niesprawiedliwym bądź obojętnym na Jego los? Żadną miarą! Męka i śmierć naszego Pana Jezusa Chrystusa, poza wszystkim innym, dowodzi, że cierpienie nie musi być dla człowieka przekleństwem, lecz może stanowić drogę prowadzącą do życia wiecznego. W przypadku Chrystusa – drogę do odkupienia rodzaju ludzkiego. W przypadku każdego z nas – oprócz osobistego zbawienia, cierpienie podejmowane w duchu chrystusowym może również przysłużyć się do zbawienia innych, zgodnie z tym, co pisał św. Paweł: „A ja raduję się teraz w utrapieniach za was i dopełniam to, czego nie dostaje utrapieniom Chrystusowym, w ciele moim za ciało Jego, którym jest Kościół” (Kol 1, 24). W jaki sposób może się to jednak dokonać?

Po pierwsze, wszelkie trudy i cierpienia, a zwłaszcza od nas niezależne, możemy przyjąć z uległością i poddaniem woli Bożej. Skoro wiemy o tym, iż nic nie dzieje się bez przyzwolenia Bożego, a Bóg zawsze pragnie naszego zbawienia, to przyjmując ze spokojem (lecz nie rezygnacją) dotykające nas cierpienia, dajemy dowód naszej wiary i ufności w Bogu. To z kolei może być dla nas źródłem wielu łask Bożych w życiu i po śmierci.
Po drugie, wszystkie trudy i cierpienia możemy ofiarować Bogu w określonej intencji, zarówno własnej, jak również innej osoby, Kościoła itd. Bóg wprawdzie nie potrzebuje ich dla samego siebie i swego zadowolenia, lecz w swej Opatrzności rozporządził tak, iż darowanie ludziom pewnych łask uzależnił od modlitw i ofiar, które podejmują oni w tych intencjach. Jest to więc znakomita okazja do własnego uświęcenia i przysłużenia się do dobra, zwłaszcza dobra duchowego innych ludzi.
Wiara katolicka poucza nas dalej, iż Bóg, będąc nieskończenie sprawiedliwym, za każde dobro wynagradza, a za każde zło karze. Karą za nieodpuszczony za życia choćby jeden grzech śmiertelny jest wieczne potępienie w piekle. Jednak nawet ci, którzy przez całe życie unikają ciężkiego obrażania Boga, nie są wolni od grzechów powszednich, za które również będą musieli odpokutować, ponosząc karę doczesną na ziemi lub cierpiąc dużo dotkliwsze męki czyśćcowe. Stąd przyjęte w duchu pokuty cierpienia na ziemi sprawiają, iż umierając w stanie łaski szybciej staniemy się uczestnikami radości świętych w niebie.
Bóg dopuszczając na nas cierpienia i trudności niejednokrotnie chce nas również przez nie czegoś nauczyć czy też coś nam uzmysłowić. I tak np. dla osoby wierzącej mogą one być szkołą pokory i ustrzec ją w porę przed najniebezpieczniejszym dla niej grzechem, tj. pychą. Życie zna również niezliczoną ilość przypadków, w których dopiero ciężkie doświadczenia życiowe zwróciły ludzi światowych lub wątpiących w stronę Boga. Dla nich to bolesne cierpienie stało się być może największym błogosławieństwem w życiu, na które – po ludzku rzecz biorąc – być może wcale nie zasłużyli.

Niekiedy bywa jednak i tak, że spadające na nas cierpienie może być źródłem nie tylko dobra duchowego, ale i doczesnego. Bóg jest wszechwiedzący i istnieje ponad czasem. W związku z tym jego wiedza o konsekwencjach zdarzeń mających miejsce w naszym życiu obejmuje wszelkie możliwe okoliczności i wszelkie możliwe warianty tego, co może nas spotkać. Bóg niekiedy dopuszcza więc niepowodzenia, trudności czy cierpienia właśnie po to, abyśmy uniknęli większego zła bądź osiągnęli większe dobro. Przykładów tego typu, zaczerpniętych z codziennego życia, można wymieniać bez liku: ktoś niespodziewanie stracił pracę i dostał potem nową, dużo lepszą; przed ważnym wyjazdem komuś zepsuł się samochód i podczas naprawy okazało się, że usterka mogła spowodować poważny wypadek itp.

Czy wymienione w poprzednich zdaniach korzyści mogące wyniknąć z cierpienia nie stanowią wobec tego jego apoteozy i czy chrześcijanin nie powinien w ogóle go unikać, gdyż mógłby w ten sposób stracić okazję do zdobycia zasług i łask? Rzecz jasna Kościół nigdy nie wymagał od swych wiernych podobnej postawy. Przeciwnie, w wielu miejscach wzywa do modlitwy o pomyślność i oddalenie nieszczęść doczesnych: „Prosimy Cię Panie Boże, dozwól nas sługom Twoim cieszyć się trwałym zdrowiem duszy i ciała, a za przyczyną Najświętszej Maryi zawsze Dziewicy racz nas uwolnić od doczesnych utrapień i obdarzyć wieczną radością” (oracja z litanii loretańskiej). Idzie tym samym śladami swego Założyciela, który tuż przed czekającą Go męką modlił się słowami: „Ojcze mój, jeśli może to być, niech odejdzie ode mnie ten kielich; wszakże nie jako ja chcę, ale jako Ty” (Mt  26, 39). Wszystko to jasno pokazuje, że Bóg nie tylko nie zakazuje modlić się o pomyślność doczesną, ale wręcz modlitwy takiej od nas oczekuje i wielokrotnie daje ludziom dobra doczesne właśnie w odpowiedzi na te modlitwy, których inaczej by nie otrzymali. Należy przy tym jednak pamiętać, że zawsze jest to modlitwa warunkowa. Modlimy się o dobra doczesne o tyle, o ile ich spełnienie jest zgodne z wolą Bożą oraz o ile nie stoi na przeszkodzie dobru naszej duszy, które jest dobrem nieporównanie wyższego rzędu.

Już na podstawie tych kilku zdań o katolickim podejściu do trudności życiowych i cierpienia widać wyraźnie, jak dalekie od niego jest postępowanie w myśl zasady „Będzie dobrze!”. Katolik jest bowiem człowiekiem na wskroś realnie podchodzącym do życia. Nie powtarza bezmyślnie „Będzie dobrze!” wiedząc, że w niektórych sytuacjach życiowych wcale nie musi być, a w innych na pewno nie będzie dobrze ani pomyślnie. Choć jak każdy człowiek odczuwa lęk przed cierpieniem, to nie uważa go za największe zło i nie próbuje za wszelką cenę wymazać z pamięci myśli o nim. Przeciwnie, zdając sobie sprawę iż cierpienie, jako jeden ze skutków grzechu pierworodnego, jest nieuchronnie wpisane w życie człowieka na ziemi, stara się je wykorzystać do sprawy swojego zbawienia, idąc tym samym za wezwaniem Pana Jezusa: „Jeśli kto chce iść za mną niech zaprze samego siebie, a weźmie krzyż swój na każdy dzień, i niech idzie za mną” (Łk 9, 23).

Katolik jest przy tym jednocześnie człowiekiem wielkiej nadziei. Nie jest to jednak nadzieja oparta na dobrach doczesnych i własnym „ego”, która w obliczu nieuchronności przemijania w pewnym momencie rozsypuje się jak domek z kart i odsłania stojące za nią od początku beznadzieję i pustkę. Chrześcijańska nadzieja opiera się za to na niewzruszonym fundamencie, którym jest Bóg. On to, w Osobie wcielonego Syna Bożego wystarczająco mocno dowiódł, iż pragnie zbawienia wszystkich ludzi i każdemu z nas udzielił niezbędnych środków do osiągnięcia tego celu: otworzył bramy Nieba, wskazał drogę do niego prowadzącą, udzielił niezbędnych środków aby po niej bezpiecznie kroczyć, a w razie zbłądzenia powrócić na bezpieczną ścieżkę. Nam pozostawił do zrobienia tylko jedno: chcieć z tego wszystkiego skorzystać. Jeśli i my będziemy tego pragnąć, jednak nie tylko na płaszczyźnie deklaracji, lecz przede wszystkim woli i działania, to możemy być pewni, iż pozostając do końca wierni temu postanowieniu, doczekamy kiedyś dnia, w którym „wszystko ułoży się pomyślnie” i to w sposób niewyobrażalnie trwalszy i piękniejszy od radości i nadziei tego świata. „Oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani w serce człowiecze nie wstąpiło, co zgotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1Kor 2, 9).

18 kwi 2021

Ks. Franciszek Blachnicki w awangardzie rewolucji

 


Swoistym symbolem rewolucji liturgicznej papieża Pawła VI była definicja nowej Mszy, zawarta w artykule 7 pierwszej wersji Wprowadzenia Ogólnego do zreformowanego Mszału:

„Uczta Pańska czyli Msza Święta jest to święte zebranie bądź zgromadzenie Ludu Bożego, który gromadzi się pod przewodnictwem kapłana, by święcić pamiątkę Pana. Dlatego do lokalnego zgromadzenia Kościoła Św. w szczególnym stopniu odnoszą się słowa Chrystusa: <Gdzie dwaj albo trzej zebrani są w imię Moje, tam jestem pośród nich>”.

Definicja ta była na tyle odległa od katolickiego rozumienia Mszy Świętej, że sami kardynałowie Ottaviani i Bacci ośmielili się pisać do papieża Pawła VI, iż „nowa definicja nie zawiera żadnego z zasadniczych dogmatów dotyczących Mszy Św., które zebrane razem stanowią prawdziwą jej definicję. Celowe ich pominięcie w tym miejscu jest równoznaczne z ich „prześcignięciem” i negacją, przynajmniej w praktyce”.

Tymczasem nasz znany rodak, ks. Franciszek Blachnicki, którego, w setną rocznicę jego urodzin, przedstawia się jako wzór katolickiego kapłana i ewangelizatora, z taką oto atencją wyrażał się o nowym rozumieniu Mszy Świętej:

„[Artykuł 7] przynosi najpierw jakby definicję Wieczerzy Pańskiej czyli Mszy… To spojrzenie na Mszę Św. z punktu widzenia odnowionej teologii zgromadzenia liturgicznego stanowi prawdziwy „kopernikański przewrót” w stosunku do tradycyjnego, antyreformacyjną kontrowersją uwarunkowanego, zawężonego spojrzenia na Mszę Św. jako na „bezkrwawą ofiarę Nowego Zakonu”. Tutaj od razu w definicji Msza jest ujmowana społecznie i eklezjalnie, co ma ogromne znaczenie pastoralne”.*

Jak więc widzimy, dla założyciela Ruchu Światło-Życie sięgające początków Kościoła i potwierdzone uroczyście na Soborze Trydenckim katolickie rozumienie Mszy Świętej jako ponowienia Ofiary Krzyżowej, było poglądem „zawężonym i uwarunkowanym antyreformacyjną kontrowersją”, od którego uwolnił Kościół „przewrót” posoborowy. Zastanawiające jest przy tym, jak ks. Blachnicki miał czelność wyrażać tak bałamutne tezy, skoro jako alumn Seminarium Duchownego miał zapewne sposobność zapoznać się z wydaną w tym czasie encykliką papieża Piusa XII o liturgii, w której mógł znaleźć słowa potępiające próby podważania tradycyjnego rozumienia Mszy Św. jako Ofiary:

„(…) jeszcze więcej błądzą ci, którzy (…) twierdzą sofistycznie, że idzie tu nie o samą Ofiarę tylko, ale o Ofiarę i ucztę braterskiej społeczności, i ze wspólnie przyjętej Komunii świętej czynią punkt szczytowy całego nabożeństwa. Otóż raz jeszcze trzeba zwrócić uwagę, że Ofiara Eucharystyczna z natury swojej jest bezkrwawym ofiarowaniem Bożej żertwy, widocznym w sposób mistyczny w rozdzieleniu świętych postaci i w złożeniu ich w daninie Ojcu Przedwiecznemu. Natomiast Komunia Święta należy do uzupełnienia Ofiary i do uczestnictwa w Najświętszym Sakramencie”.

Czy w świetle tych faktów dziwi, iż ruch założony przez ks. Franciszka Blachnickiego wyniósł tak wiele z tradycji... protestanckich? Skoncentrowanie na uczuciach, tworzenie atmosfery modlitewnej mającej sprzyjać otrzymywaniu tzw. „charyzmatów”, wmawianie wiernym posiadania nadnaturalnych zdolności, zastępowanie życia we wspólnocie Kościoła życiem we własnych wspólnotach, liturgia częstokroć okraszona rytmami rodem z afrykańskiej dziczy, to tylko niektóre z wielu aberracji ruchu kościelnego, którego założyciel tak „umiłował” Tradycję Kościoła, iż nie wahał się gardzić nauczaniem Soborów i papieży w jednym z jego najbardziej kluczowych aspektów.


* Cytat za P. Milcarek, „Historia Mszy”

5 kwi 2021

Nauka krzyża

 



Męka i śmierć na krzyżu naszego Pana Jezusa Chrystusa jest bez wątpienia niezmierzonym dowodem miłości Boga do człowieka.
Ludzie rzadziej jednak zdają się pamiętać i o tym, że Ofiara ta jest jednocześnie dowodem na to, jak niewyobrażalnie wielkim złem jest grzech, zwłaszcza grzech śmiertelny. Gdyby każdy z nas zgłębił tę prawdę, to wiedząc, że obraza majestatu Bożego spowodowana moim grzechem jest tak ogromna, że wymagała śmierci Boga-Człowieka, z pewnością wolałby raczej umrzeć, aniżeli dobrowolnie zgrzeszyć i obrazić Najwyższego Boga.
Dzień Zmartwychwstania jest świętem tych, którzy umieją wpierw umiłować Krzyż Chrystusowy i w mozole codzienności starają się dać wyraz tej miłości wiernością prawu Bożemu.
Świętowanie Wielkanocy w momencie, gdy swym na półpogańskim życiem dajemy dowód, że nauki płynącej z Krzyża nie tylko nie kochamy, ale nawet nie chcemy jej znać, jest nie tylko hipokryzją, ale również „gromadzeniem węgli rozżarzonych na własną głowę”.
Obyśmy nie znaleźli się nigdy w gronie tych, którzy życząc wszystkim dookoła „Wesołych świąt” i radośnie zasiadając do stołu wielkanocnego, zapominają, że aby zmartwychwstać, należy wpierw umrzeć. Umrzeć dla grzechu..
.