20 wrz 2022

Ostatnie namaszczenie a posoborowy Sakrament Chorych. Czy to jeszcze to samo?

 



Mało jest chyba wśród nas osób, w których myśl o własnej śmierci nie wywoływałaby pewnego niepokoju, strachu, a nawet trwogi. Reakcja ta, naturalna dla cielesno-duchowej natury człowieka, bywa jednak różna w zależności od przywiązania człowieka do grzechu: „Jeśli już częściowe rozwiązywanie się życia cielesnego, które się zowie chorobą, tak boleśnie oddziaływa na duszę, więc tym bardziej rzecz widoczna, że ostateczne ono i zupełne rozłączenie nie może jej się przedstawiać inaczej, jak w postaci strasznego konania, trwogi wewnętrznej i udręczenia, które, jak każda boleść, jest zarazem też i pokusą. A trwoga ta i udręczenie i konanie tym bardziej będą ciężkimi, im bardziej w człowieku umierającym przyrodzone mu ciało grzechu w ciągu życia rozwinęło się i urosło przez własne, aktualne grzechy”(1). Dla praktykującego swą wiarę katolika powinno być jednak wiadomym, iż śmierć ma być dla niego „nie tylko ostateczną za grzech pokutą i karaniem, ale także najdzielniejszym sposobem do oczyszczenia ciała grzechu”(1). Aby cel ten osiągnąć, konieczne jest, aby wierzący w owym ostatnim zmaganiu na tej ziemi „sam czynny wziął udział i sam w tej walce był walczącym. Samo już cierpliwe tej ostatniej pokuty i próby przyjęcie, samo już zgodzenie się woli z tym wyrokiem sprawiedliwości boskiej, który przez Chrystusa Pana przemienia się w wyrok łaski i miłosierdzia, jest takim wolnym i dobrowolnym ze strony człowieka współdziałaniem, tym bardziej jeszcze, gdy cierpliwe poddanie się, jak tego mamy przykłady w świętych, podniesie się do wysokości dobrowolnej całopalnej ofiary, która, na wzór umierającego Zbawiciela, życie swoje ochotnie oddaje na zadośćuczynienie i przebłaganie za grzech”(1).

Aby człowiek mógł przejść zwycięsko przez to ciężkie i ostatnie w życiu zmaganie z grzechem i szatanem, Pan Jezus ustanowił niezawodny ku temu środek pomocy, którym to jest sakrament Ostatniego Namaszczenia.
Katolicki katechizm  poucza nas, iż sakrament Ostatniego Namaszczenia przynosi duszy i ciału człowieka następujące skutki:
1. pomnaża łaskę uświęcającą,
2. odpuszcza grzechy powszednie i te grzechy śmiertelne, z których chory  nie mógł się wyspowiadać,
3. daje łaskę cierpliwości w chorobie i moc do odpierania pokus szatańskich w godzinie śmierci,
4. nieraz daje ulgę w chorobie, a czasem przywraca zdrowie, jeżeli jest to z korzyścią dla duszy chorego (2).

Ktoś uczęszczający na współczesną, posoborową liturgię mógłby jednak wyrazić w tym miejscu pewne zdziwienie i wątpliwość, sprowadzające się do pytania, z jakiego powodu ograniczamy i wiążemy udzielanie – jak to współcześnie prawie wyłącznie zwykło się nazywać – Sakramentu Chorych do przypadku osób będących na skraju życia i śmierci. Wszak co najmniej raz w roku, najczęściej w tzw. dzień chorego, kapłani i biskupi Kościoła posoborowego wzywają swych wiernych, odczuwających jakieś dolegliwości cielesne, ale nie wyłącznie ciężko chorych, aby gremialnie przybywali do kościołów, gdzie podczas Mszy Św. ma im być udzielony Sakrament Chorych. 

Otóż odpowiedź na tę wątpliwość sprowadza się do stwierdzenia, iż posoborowa rewolucja w Kościele nie ominęła również sakramentu Ostatniego Namaszczenia, w przypadku którego dokonano nie tylko drastycznej zmiany jego wymowy teologicznej, ale również dopuszczono do praktyk, które w wielu przypadkach mogą prowadzić do jego nieważności. W myśl teologii posoborowej przesunięto bowiem akcent owego sakramentu z głównego celu, dla którego został ustanowiony przez Pana Jezusa, tj. pomocy do dobrego przygotowania się na śmierć, na jego cel uboczny, którym jest pokrzepienie i uzdrowienie ciała. Werbalnym tego wyrazem jest zastąpienie tradycyjnej nazwy tego sakramentu (Ostatnie Namaszczenie), nazwą Sakramentu Chorych, spotykaną wprawdzie obok innych wcześniej w Kościele, jednak w tym wypadku z premedytacją promowaną z uwagi na zmianę w teologii.

Stąd właśnie dokonano niebywałej zmiany w określeniu podmiotu sakramentu Ostatniego Namaszczenia, tj. osoby, która jest zdolna go przyjąć. Otóż w tradycyjnym nauczaniu Kościoła, wyrażonym również w nauczaniu Soborów i Papieży,  „Sakramentu tego nie należy udzielać nikomu jak tylko choremu, którego życie jest w niebezpieczeństwie” (Sobór Florencki, „Dekret dla Ormian”). Teologowie dodawali przy tym, iż „Aby przyjąć ten sakrament trzeba być w niebezpieczeństwie śmierci, w niebezpieczeństwie prawdopodobnym i bliskim, albo z przyczyny samej choroby, albo z przyczyny wielkiego upadku na siłach” (2). Jak widać wyraźnie, sakrament Ostatniego Namaszczenia nie jest przeznaczony dla osób, których choroba nie zagraża bezpośrednio życiu czy też dla wszystkich osób powyżej określonego wieku.

Kogo zaś reformatorzy uczynili podmiotem nowego obrzędu Sakramentu Chorych? Ks. K. Stehlin FSSPX opisał to następująco: „Nowe Ordo unctionis infirmorum zawiera dwa obrzędy namaszczenia chorych: zwykły ryt oraz rytuał dla tych, którzy są w <bliskim niebezpieczeństwie śmierci>. Pierwszy rytuał przewiduje wyraźnie przypadek chorego, który sam może przyjść do kościoła. Nowy KPK w łacińskim oryginale stwierdzi, że można udzielić namaszczenia temu, który na skutek choroby lub starości zaczyna bywać w niebezpieczeństwie (in periculo incipit versari). W tym sensie wprowadzono na całym świecie tzw. <nabożeństwa dla chorych> ze zbiorowym udzieleniem <namaszczenia chorych> każdemu, który staje przed kapłanem. Taka <interpretacja> nowego obrządku jest prawdziwą zmianą podmiotu sakramentu, która może mieć głębokie konsekwencje dla jego ważności. Jeśli próbuje się udzielić sakramentu niewłaściwej osobie (np. sakrament kapłaństwa niewieście lub sakrament małżeństwa kapłanowi, który nie otrzymał dyspensy), nie tylko jest on w tym przypadku nieważny, ale popełnia się ciężki grzech świętokradztwa”(3).

Równie poważną w skutkach zmianą w posoborowym szafowaniu sakramentu Namaszczenia Olejami jest dopuszczenie innej niż oliwa z oliwek (którą wprost wymieniał św. Jakub w swym nawiązaniu do sakramentu Namaszczenia, Jk 5,14-15) materii koniecznej do jego udzielenia. Kościół posoborowy zezwala bowiem w pewnych okolicznościach na używanie w tym celu innych olejów roślinnych. To z kolei sprawia, iż „zaprowadzenie wolności w używania oleju m.in. z orzechów, bawełny, kukurydzy, ze słonecznika etc. wprowadza poważną wątpliwość o ważności sakramentu (skoro nikt nie ma prawa zmienić materii i formy sakramentów)”(3).

Wypada w tym miejscu zwrócić jednak uwagę również na inny aspekt tego zagadnienia. Czy nie na smutną ironię zakrawa bowiem fakt, iż ten sam Kościół posoborowy, który nie bacząc na dyspozycję przyjmującego, tak ochoczo zachęca do przyjmowania tzw. „Sakramentu Chorych” przez wszystkich chętnych, nie jest w stanie na tyle uświadomić swych wiernych, aby w sytuacji zagrożenia życia własnego czy swych bliskich nie zaniedbywali oni obowiązku wezwania kapłana z  Sakramentem Namaszczenia w momencie, gdy jest on najbardziej potrzebny i owocny. Ile bowiem jest takich sytuacji, iż rodzina zwleka z wezwaniem kapłana do ciężko chorego do momentu, gdy straci on przytomność i nie wiadomo już, czy kiedykolwiek ją odzyska. Postępowanie takie jest jednak wysoce nieroztropne, gdyż może ono nie tylko pozbawić chorego wielu potrzebnych mu w tym momencie łask, ale nawet, w najgorszym razie, pozbawić go ostatniej szansy na zbawienie swej duszy. Aby bowiem jak najbardziej owocnie przyjąć sakrament Ostatniego Namaszczenia, należy mieć ku temu odpowiednią dyspozycję. W pierwszym rzędzie należy zadbać o to, aby ciężko chory w momencie przyjmowania Ostatniego Namaszczenia był w stanie łaski uświęcającej oraz – o ile to możliwe – mógł wówczas wzbudzić w sobie pragnienie jego przyjęcia oraz akty wiary i pobożności.

Czy jednak nie jest tak, iż jeśli Ostatnie Namaszczenie jest udzielane osobie nieprzytomnej, która miała na duszy nieodpuszczone grzechy ciężkie i siłą rzeczy nie mogła już się z nich wyspowiadać, owe grzechy zostają jej odpuszczone mocą tego sakramentu? Nauka katolicka uczy nas, iż choć sakrament ów „nie był ustanowiony wprost na pierwszym miejscu (primario loco) dla odpuszczenia grzechów śmiertelnych”, to jednak „gładzi grzechy śmiertelne przynajmniej pośrednio i ubocznie”(2). Aby jednak sakrament Ostatniego Namaszczenia miał takowy skutek dla obciążonego grzechem śmiertelnym, który nie mógł się wyspowiadać (np. z powodu utraty przytomności), koniecznym jest, aby osoba taka posiadała w sobie, przed utratą świadomości, przynajmniej niedoskonały żal za grzechy (z powodu obawy kary bożej). Ale co stanie się z duszą osoby, która np. będąc nieuleczalnie chora do samego końca życia była przekonywana przez swych bliskich, że „wszystko będzie dobrze” i mając na sumieniu grzechy śmiertelne nie pomyślała nawet o pokucie, a kapłan został wezwany gdy była już nieprzytomna? Aż strach pomyśleć…

Jak wiele jest takich przypadków? Ilu z nich można by uniknąć, gdyby wierni byli odpowiednio katechizowani i uświadamiani przez kapłanów w tej mierze? Czy jednak kapłani posoborowi to robią? Czy wykorzystują tak wiele przecież okazji (jak np. pogrzeby) do tego, aby uświadamiać wiernych o obowiązkach chorych i ich opiekunów wobec zbliżającej się śmierci i o wadze podejmowanych wówczas decyzji? A może jest tak, iż kształceni w posoborowych seminariach często postrzegają udzielany przez siebie Sakrament Chorych bardziej jako pewnego rodzaju błogosławieństwo, aniżeli obrzęd sakramentalny, którego przyjęcie może przesądzić o zbawieniu lub potępieniu wiernych.

-----------------------------
(1) Encyklopedia kościelna x. M. Nowodworskiego, tom XV
(2) Apologetyczny katechizm katolicki, Katechizm kard. Gasparriego
(3) kard. Gousset, „Teologia moralna”
(4) ks. K. Stehiln, „Co się stało z sakramentem Ostatniego Namaszczenia?”, w „Zawsze Wierni” nr 6/2001

Duch Soboru...

 


W niektórych środowiskach w Kościele do dziś dnia pokutuje pogląd, który można by podsumować stwierdzeniem „Sobór – tak, wypaczenia – nie”. W jego myśl rewolucyjny duch, który od kilkudziesięciu już lat na dobre zagnieździł się w Kościele, nie jest wynikiem Vaticanum II, lecz pochodzi od żądnych coraz dalej posuniętych zmian liberałów i modernistów wewnątrz Kościoła.

Czy jednak jest tak w istocie? Nie podejmując się w tym miejscu szerszego omówienia tego tematu,  pragnę przytoczyć dwa cytaty pochodzące z książki M. Davisa „Sobór papieża Jana”, które dają pewne światło na to, czym w istocie był „duch Soboru”, objawiający się już w trakcie jego obrad.

Pierwszy z nich dotyczy reakcji uczestników Soboru na słowa jednego z najbardziej zasłużonych w tych czasach dla Kościoła kardynałów, Alfredo Ottavianiego, który wyrażał wątpliwość wobec wprowadzania drastycznych zmian w rycie Mszy św.:

„Podczas debaty o liturgii, słaby wzrok kardynała [miał wówczas ponad 70 lat – SC] zmusił go do przemawiania bez tekstu. Mówił więc z głębi serca o sprawie, która głęboko go poruszyła: <Czy dążymy  do tego, żeby wzbudzić zachwyt, czy może wywołać skandal wśród chrześcijan, poprzez wprowadzanie zmian w tak czcigodnym obrządku, który był uznany przez tak wiele wieków i jest tak dobrze nam znany? Obrzęd Mszy św. nie powinien być traktowany, jakby to był kawałek materiału, który można na nowo skroić podłóg mody i kaprysu każdego pokolenia>. Były ograniczenia dziesięciominutowe na każdą przemowę. Kardynał przekroczył ten czas i zadzwoniono w dzwonek. Zaabsorbowany swoją mową, nie usłyszał gongu i kontynuował. <Na sygnał od kardynała Alfrinka, technik wyłączył mikrofon. Po potwierdzeniu tego faktu poprzez popukanie w niego, kardynał Ottaviani niepewnym krokiem wrócił na swoje miejsce upokorzony. Najpotężniejszy kardynał Kurii został uciszony, a Ojcowie Soboru klaskali ze złośliwą satysfakcją>.”

Jak wielkim kontrastem wobec takiej grubiańskiej reakcji auli soborowej na słowa kard. Ottavianiego jest za to zachowanie tego samego zgromadzenia nawet nie wobec słów, ale samej obecności na Soborze obserwatorów niekatolickich:

„Dr Moorman, przewodniczący delegacji anglikańskiej, zanotował, że obserwatorzy <zapewniali pewien rodzaj kontroli nad tym, co było mówione. Każdy biskup, który wstał, by przemawiać, wiedział, że na trybunie św. Longinusa była grupa inteligentnych i krytycznych ludzi, których pióra i długopisy były gotowe zapisać każde jego słowo i w razie potrzeby użyć go jako dowodu przeciwko niemu i jego kolegom przy jakiejś okazji w przyszłości. (…) Dlatego Ojcowie Soboru byli wyczuleni na to, co reprezentanci tych wspólnot myślą i robili wszystko, co się da, żeby uniknąć powiedzenia czegokolwiek, co mogłoby ich obrazić. Jeśli jakiś Ojciec zapomniał się i powiedział coś, co na pewno wywołałoby poruszenie na trybunie obserwatorów, to następny mówca czasami go za to zganił>.”

Jak widać na podstawie tych cytatów, już na samym Soborze uwidaczniała się wyraźna tendencja gardzenia tym co tradycyjne, pogoni za nowością i kierowania się nie kryterium prawdy, lecz nowym „superdogmatem” ekumenizmu. Duch rewolucji liturgicznej, duch Asyżu, Balamand i Abu Dhabi to w istocie duch Vaticanum II i to posiadający placet samych posoborowych papieży. Cóż jednak ów duch ma wspólnego z duchem katolickim?